sobota, 21 sierpnia 2010

 PISUAR CZYLI ZAMIERZONY I NIEZAMIERZONY POWRÓT ANTYSZTUKI
felieton o (anty)sztuce

W 1917 roku nastąpiło wielkie „bum” w ówczesnym światku sztuki. Co prawda na początku XX wieku zazgredziałych tradycjonalistów niepokoili futuryści, fowiści, kubiści, ale to Marcel Duchamp wysłał na Wystawę Niezależnych w Nowym Jorku porcelanową muszlę pisuarową, której nadał tytuł  Fontanna . Podziałała ona jak zimny prysznic – nawet dla „niezależnych” była za bardzo szokująca. Co może być szokującego w przedmiocie codziennego użytku, który przynosi ulgę i wytchnienie tysiącom mężczyzn? W życiu powszednim na pewno nic, gdyż pewne sprawy po prostu trzeba załatwiać. Gdy jednak Francuz Duchamp spróbował je załatwiać na płaszczyźnie sztuki, został uznany za  skandalistę. „To ma być sztuka? To szwindel! Ten człowiek nie jest artystą – nie zrobił nic co mogłoby uchodzić za sztukę” – tak zapewne mówili mecenasi, znawcy sztuki, a także bywalcy galerii. To prawda, nie zrobił wiele. Jego działanie sprowadzało się jedynie do ustawienia przedmiotu i podpisania nazwiskiem producenta R. Mutta. Z drugiej strony Duchamp – obok Picassa - jawi się jako największy (anty)artysta XX wieku!

Był on jednym z prekursorów artystycznego, a raczej antyartystycznego awangardowego ruchu powstałego w czasie pierwszej wojny światowej zwanego DADAIZMEM. W jego założeniach tkwił bunt przeciwko zastanym konwencjom, negacja tradycyjnych wartości moralnych, społecznych, a także – przede wszystkim – artystycznych. Członkowie ruchu szydzili z dotychczasowych dokonań sztuki, jej konserwatyzmu, a nawet z
samego pojęcia „sztuka”. Mawiali, iż „sztuką jest wszystko to, co wypluje artysta”, tworząc z materiałów takich jak: szmaty, szkło, przeróżne druki, afisze reklamowe, kawałki drewna, metalu, kauczuku „dzieła” o dużym ładunku absurdalności, czarnego humoru, spontaniczności, nihilizmu i erotyzmu.
To właśnie dadaizm dał odwagę przełamywania schematów innym ruchom i twórcom, zasugerował wolność jaką człowiek może odczuwać tylko w toalecie. Gdyby nie ten zwykły biały pisuar, suszarka do butelek czy Mona Lisa z brodą i wąsami - nie byłoby zapewne surrealizmu z „papieżem” Andre Bretonem i ekscentrycznym Salwadorem  Dali, Puszki zupy Campbella  i całego pop-artu, „sztucznych szczęk” Armana i Nowego realizmu, happeningów, grupy „Fluxus”, sztuki performance... Być może nie byłoby filmów Andy Warhola, w których przez kilka godzin oglądamy śpiącego mężczyznę czy Empire State Building, ani „awangard krakowskich” z Tadeuszem Kantorem na czele. Najdobitniejszy hołd pisuarowi oddał wiele lat później inny dadaista - Man Ray - tworząc  Kołatkę : deskę klozetową przymocowaną do drewna.

„Dada” negował i tworzył, ale nasuwa się pytanie: czy nadal istnieje?
Zmarły niedawno pisarz, dramaturg i rysownik, mistrz czarnego humoru Roland Topor – jak same nazwisko wskazuje – słownym toporem rąbał sztukę na części: kroił, ciął, porcjował, rozczłonkowywał, ciosał. Stworzył nawet utwór pt. Rocznica dadaizmu, który pewnie nie pretenduje do miana najwspanialszego (anty?)manifestu wszechczasów...

Z okazji siedemdziesiątej rocznicy dadaizmu, przypadającej w 1986 roku przewidziano szereg uroczystości oficjalnych, a centralnym ich punktem miałoby być odsłonięcie pomnika naprzeciw budynków rzeźni w dzielnicy Vaugirard, w obecności Ministra Kultury i kardynała Combite
   Ty także, nie wychodząc z domu, możesz oddać hołd dadaizmowi.
    Rzuć jajkiem o ścianę.
    Przedziuraw wiszący na niej obraz.
    Wyrwij kartkę z pierwszej lepszej książki wziętej z półki.
    Wysmarkaj się na wykładzinę.
    Wyrzuć swoje buty przez okno.
    Wysikaj się do lodówki.
    Wysraj się na telewizor.
    W imieniu dadaizmu – dziękuję.
( z tomu  Najpiękniejsza para piersi na świecie )
O dziwo manifest antysztuki spotkał się z pośrednim odzewem „artystów” wielu dziedzin sztuki.
Twórcy filmów "gore" czyli pełnej czarnego humoru najkrwawszej odmiany horroru stosują techniki żywcem (czy raczej „trupem”) wzięte z dadaizmu. Tak jak kiedyś Duchamp i spółka wyszydzali zakłamanie i bierność
kadr z filmu Tromeo i Julia
mieszczaństwa, tak dziś filmy gore wyśmiewają „poprawne”, konwencjonalne kino hollywoodzkie. Pełne żyjących własnym życiem rozczłonkowanych części ciał (Martwica mózgu), monstrualnych „uzębionych” penisów, latających głów (Tromeo i Julia) i innych tego typu atrakcji, filmy te przyprawiają o ból głowy, biegunkę i wymioty filmowych krytyków, teoretyków, cenzorów i widzów. Sklejają kicz, makabrę i absurdalne przerysowanie z ogranymi komercyjnie chwytami, papierowymi postaciami i panienkami rodem z okładek Playboya. Jeżeli „sztuką jest to, co wypluje artysta”, to twórcy gore zużywają hektolitry śliny. Nie tylko „plują”, ale także smarkają. Prezentują tak ogromny brak smaku, gustu, antykomercję i antykonwencję, że aż chce się oglądać. Dość już „wygładzonych”, dopracowanych, idealnych filmów!

kadr  z filmu Inaczej niż w raju
W Ameryce żyje artysta, z którego Duchamp byłby dumny. Nazywa się Jim Jarmusch. Tworzy on "antyfilmy" o których inżynier Mamoń powiedziałby: „Nuda. Nic się nie dzieje”. Czarno-białe obrazy z ironią ukazują nieciekawych, bezbarwnych ludzi, którzy gdzieś chodzą bez celu, patrzą w telewizor, piją kawę, palą papierosy, porozumiewają się półsłówkami i gapią w sufit. Nie starają się być dziełami sztuki – demaskują „american dream” i są awangardową opozycją przeciwko „tytanikom” czy „gladiatorom”. Miło ogląda się filmy faceta, który nie zaprzedał duszy producentom, pieniądzom i oczekiwaniom zwykłych zjadaczy hamburgerów i „pijaczy” coca-coli.

kadr z filmu Idioci
W Kopenhadze w 1995 roku powstało coś, co najlepiej oddaje idee Duchampowskich  „ready mades” (gotowych przedmiotów). (Anty)artystyczny manifest duńskich filmowców grupy „Dogma” rezygnował z jakichkolwiek „ulepszeń” dla filmu. Miał on być „bezgatunkowy”, kręcony „z ręki”, w naturalnych plenerach, bez używania filtrów, rekwizytów, dekoracji itp. Standardowe dzieło współtwórcy manifestu Larsa von Triera pt. Idioci  przywodzi bezpardonowe wystąpienia dadaistycznego Cabaret Voltaire i odsyła w stronę twórczości Duchampa - szczegółowo ukazuje uroki korzystania z pisuaru...

Są także twórcy, do których „dzieł” dadaizm wkrada się w sposób niezamierzony.
Weźmy takiego Jonathana Carrolla. Pisarz, którego książki lubię i cenię za magiczny realizm, romantyzm, humor i indywidualny styl popełnił ostatnio zbiór opowiadań pt.  Cylinder Heidelberga . Sam tytuł, a także zawartość tomu przywodzi dadaistyczne pojęcie „wierszy z kapelusza”, tyle że opowiadania zostały raczej wyciągnięte ze starej skrzypiącej szuflady. Pisarz chciałby zapewne, aby polski czytelnik wrzucił do tytułowego cylindra trochę grosza. To taki dadaistyczny kolaż, niestety bez większych ambicji; zamiast czarnego humoru pozostaje czarna rozpacz tego, który to przeczyta.

Nowsze filmy Władysława Pasikowskiego z założenia mające być trzymającymi w napięciu filmami sensacyjnymi- dbającymi o realia narracji i ukazującymi prawdziwych mężczyzn - w rzeczywistości są tworami najbardziej prymitywnej, współczesnej odmiany dadaizmu: buntują się przeciw logice, dobremu smakowi, ambicjom i wrażliwości widzów. Bogusław Linda czy Marek Kondrat ganiają z pistoletami, a partneruje im tępo wyglądający Cezary Pazura. Ton licznych wypowiedzi reżysera dowodzi, iż traktuje swoje filmy bardzo serio, dbając o rzetelne umiejscowienie i 
przeprowadzenie akcji oraz psychologiczną autentyczność postaci. W rzeczywistości uprawia on jednak antysztukę bez większych ambicji społecznych i psychologicznych, bez cienia znajomości polskiej rzeczywistości, pełną absurdalnych idiotyzmów w warstwie fabularnej i dialogowej. Sztukę wyplutą przez
kadr z filmu Psy
reżysera podczas posiłku w McDonald’sie i pożartą przez miejski moloch. Na filmy Pasikowskiego - podobnie jak na pierwsze wystawy dadaistów -  wali dziki tłum pragnący zaspokoić głód sztuki, a dostając w zamian „wiersze z kapelusza”.Gdy jednak „dzieło” Duchampa mogło uchodzić za gest nowatorski artystycznie, to filmy Polaka są raczej zwykłymi, jawnie rozpoznawalnymi, pełnymi klozetowego słownictwa pisuarami, na których odwrocie umieszczono filmowy plakat tłumaczący ludziom, że to co widzą to czysta fontanna.

Antysztuka przemknęła się także do świata muzyki. I nie chodzi mi wcale o gwiazdy disco-polo i przeboje w stylu „majteczek w kropeczki”. Jest taki pewien „artysta”, który używa pseudonimu  Marilyn Manson . Sam pseudonim nawiązuje do dadaizmu i pop-artu : osobliwie zestawia imię „Marilyn” wzięte od amerykańskiego symbolu seksu lat czterdziestych Marilyn Monroe, z nazwiskiem „odziedziczonym” po zabójcy żony Polańskiego -  Charlesie Mansonie. „Artysta”, którego wygląd zewnętrzny pasuje do słów
poety Lautreamonta na temat piękna, iż jest ono „jak spotkanie parasola i maszyny do szycia na stole operacyjnym”, jest bardzo popularnym obecnie wokalistą rockowym. Sceniczny image oraz teksty jego utworów łączą kicz, czarny humor, przewrotne obserwacje społeczeństwa konsumentów, obsceniczność i nihilizm z turpistycznym ekshibicjonistycznym erotyzmem. Występując przeciwko współczesnym dobrom cywilizacyjnym i tradycyjnym wartościom - jak swego czasu dadaiści - jest on zmorą stróżów porządku publicznego. Przez wielu uważany za odrodziciela rocka, jeden ze swych utworów przewrotnie zatytułował  Rock is dead

Na przykładzie Mansona, Pasikowskiego i Carrolla widać, iż - nie zawsze zamierzony- „przemyt” antysztuki może przynosić niezłe profity.
Dadaizm jako ruch nie mający konstruktywnego programu zmarł nagłą śmiercią, ale jego upiorny duch wciąż żyje. Opętał Marylina Mansona i ma się dobrze.
ten zjadliwy i chory felieton:) znalazł się w art-zinie "Experyment" nr 1/2003
 
zainteresowanych tematem odsyłam tu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz