wtorek, 5 października 2010

PUSTYNIA,KANIBALE I PRZEMOC 
 recenzja filmu Wzgórza mają oczy (2006)   
 
Wzgórza mają oczy w reżyserii Francuza Alexandre Aja (wcześniej głośny, drastyczny slasher  Haute Tension) to remake filmu z 1978 roku - mistrza gatunku Wesa Cravena (Koszmar z Ulicy Wiązów, Krzyk).
Pomysł odświeżenia tematu i zapoznania z nim nowego pokolenia widzów nie jest w kinie współczesnym niczym nowym. W ostatnich latach - głównie z chęci zysku (a także z zamiaru oddania hołdu dziełom kultowym) – producenci po raz kolejny powoływali do filmowej kadry uznanych złoczyńców z piekła rodem: obłędnego Leatherface’a  (remake Teksańskiej masakry piłą mechaniczną),  opętanego przez tajemnicze głosy George’a (Amityville Horror), krwiożerczych zombie (Świt żywych trupów), maniaka z „woskowego miasteczka” (Dom woskowych ciał), żądnych zemsty marynarzy powracających zza grobu (Mgła). Amerykanie uznali, że Hollywood nie może także obejść się bez duchów ze stosunkowo młodych filmów grozy z kręgu tzw. „nowej fali japońskiego horroru” (Krąg, Dark Water, Klątwa). Obecnie komercyjnie tryumfy święci w polskich kinach mały Damien – „szatan wcielony” (Omen).
 
Pustynia w Nowym Meksyku. Piaszczysto-górzysty krajobraz, gdzieś daleko od miejskich metropolii i prawa, gdzie wszystko może się zdarzyć. W niewielkiej rzece widać porywane z prądem zdechłe ryby, na kamieniu leniwie wygrzewa się skorpion. Wyczuwa się  pewne odosobnienie i dzikość tego miejsca. Kilkupokoleniowa rodzina Carterów, chcąc uczcić rocznicę ślubu seniorów, wybiera się na przejażdżkę do Kalifornii. Napotkany właściciel stacji benzynowej proponuje Carterom dogodną drogę na skróty. Niedługo potem psuje im się samochód. Zostają skazani na tkwienie w samym środku wąwozu, pośród lejącego się z nieba upału, jadowitych węży i gryzących owadów (a ironię sytuacji podkreśla kilkakrotnie przywoływana w ścieżce filmu, nieco oklepana już piosenka Sweet Home Alabama zespołu Lynyrd Skynyrd)... Jednak to nie koniec problemów. Przyjdzie im stawić czoło złowieszczej rzeczywistości, jaką ukrywają podziemne kopalnie srebra chemicznie skażonej okolicy... 

Niecodzienne położenie będzie okazją, aby bliżej przyjrzeć się głównym bohaterom   „pozytywnym”. Niestety ich sylwetki okażą się nieco topornie zarysowane, zazwyczaj przez jedną główną cechę . Ot po prostu sztampowi Amerykanie widziani oczami Europejczyka. Ojciec rodziny – Big Bob (Ted Levine), to twardy emerytowany dedektyw (ginie jednak dość szybko okrutną śmiercią przez podpalenie). Jego żona Ethel – dawniej szalona hippiska, obecnie raczej oddaje się modlitwom (Kathleen Quinlan wypada w tej roli mało przekonywująco). Dzieci to dwoje typowych nastolatków Brenda (Emilie de Ravin) i Bobby (Dan Byrd) oraz starsza córka Lynn (Vinessa Shaw) wraz z mężem Dougiem (Aaron Stanford) i niemowlęciem (wokół niego skupi się właściwie cała – szczątkowa - intryga filmu). Zdegenerowani mutanci-kanibale czyli rdzenni mieszkańcy okolicy, pochodzący z rodzin górników, którzy nie zgodzili się na przesiedlenie  w czasie wojskowych manewrów - wypadają nieco bardziej oryginalnie, chociażby za sprawą świetnych, realistycznych charakteryzacji aktorów odtwarzających ich role. Jednakże jedyną  naprawdę interesującą postacią wydaje się nie dotknięta moralnym zepsuciem, młoda mutantka Ruby (Laura Ortiz).

Jak zapewne nietrudno się domyślić, dojdzie do konfrontacji obu obozów, gdyż mutanci zaplanowali unicestwienie Carterów (co zapewne robili z wieloma podobnymi rodzinami – sugeruje to jedna z najlepszych scen w filmie: Doug szukając pomocy, napotyka pusty wąwóz pełen martwych, „zakurzonych” samochodów). Jednakże tym razem nie obędzie się bez problemów, mimo początkowych sukcesów (obrzydliwa i szokująca sekwencja napadu na przyczepę kempingową i gwałtu dokonanego przez mutanta na jednej z bohaterek). 

Dlaczego mutanci robią takie rzeczy? W jednej ze scen filmu pada dosyć płytkie wyjaśnienie (udziela go Dougowi całkowicie zdeformowany mutant, który nie może się nawet poruszać). Nienawidzą oni ludzi, którzy skrzywdzili ich rodziców, skazili ich miasto, spowodowali, że stali się właśnie tacy jak są (oczywiście można to odczytać jako aluzję do „złych ludzi Zachodu”, którzy gdziekolwiek się tylko pojawią, przynoszą śmierć i zniszczenie; natomiast sam problem tzw. tolerancji odmienności i inności posiada tu głębię filmów o X-Menach). 

Jednym z najważniejszych składników filmu jest oczywiście nieźle stopniowane napięcie, ale jego głównym wyznacznikiem pozostaje sadystyczna i naturalistyczna przemoc, której nie równoważą pozbawione humoru, drewniane dialogi postaci. Nie oszczędzono widzom widoku rozrąbywanych i przebijanych ciał czy kanibalistycznych konsumpcji. Rok temu premierę miał drugi film Roba Zombie pt. Bękarty diabła, który przedstawiał historię nieco analogiczną do Wzgórz...., ukazaną jednak z perpektywy amoralnych przestępców. Jednak tamten film - mimo  równie sporej dawki okrutnej przemocy - wygrywał czarnym humorem, groteską i parodystycznym potraktowaniem Ameryki. Natomiast przemoc we Wzgórzach... jest tylko „przemocą dla przemocy”.
 
Film roi się od słabizn. Doug w drugiej połowie filmu przechodzi istną metamorfozę: z delikatnego pacyfisty staje się bezwzględnym mścicielem, co przywołuje ograny w kinie do granic możliwości motyw zemsty (a reżyserowi niestety brakuje talentu i brawury Tarantino, żeby go ciekawie i niestandardowo poprowadzić). Również scena „amerykańskiej modlitwy” (kiedy postaci tworzą krąg niczym gracze rugby przed meczem) jest kolejnym, wielokrotnie powielanym szablonem (podobna scena miała sens np. w Bastionie Micka Garrisa, jednak tutaj wydaje się płytka i niepotrzebna).   
 
Wśród podobnych pustynnych scenerii podróżowały nie tak dawno m.in. postaci z filmów Lyncha (Dzikość serca), Stone’a (Urodzeni mordercy, Droga przez piekło), braci Scott (Prawdziwy romans, Thelma i Louise), Roba Zombie (Bękarty diabła), Dominica Seny (Kalifornia). Jednak tutaj pewna konwencja kina drogi okazuje się zaledwie punktem wyjścia dla przełamującej bariery szaleństwa i skrajnej przemocy, historii spod znaku exploitation i camp - „kina gwałtu i emocji”. O ile jednak pierwowzór funkcjonował poza oficjalnym  obiegiem kinematografii (wyświetlano go w kinach typu „drive-in”, a nieco później – wraz z rozpowszechnieniem magnetowidów – pojawił się na kasetach VHS), o tyle nowa wersja, korzystając ze swego rodzaju „obłaskawienia przemocy” w kinie epoki postmodernizmu (o przemocy w filmie pisał Rafał Syska – m.in. książka  Film i przemoc. Sposoby obrazowania przemocy w kinie czy artykuł Śmieszna gra w zabijanie. Przemoc na ekranie.), wygodnie usadowiła się w salach multipleksów (chociaż elementy gore zaczęły wchodzić do tzw. „głównego nurtu” kinematografii o wiele wcześniej m.in. za sprawą Koszmaru z ulicy wiązów Cravena właśnie i innych filmów stworzonych w latach 80.).
 
Film Cravena powstał  w „dzikich latach 70.” , jako odpowiedź na  Teksańską masakrę piłą mechaniczną T.Hoopera. Mroczna historia gore ze społeczeństwem kanibali w tle była ciekawą rozprawką na temat przemocy (proponowała zatarcie granic moralności między katami i ich ofiarami, które – w obronie własnego życia - sięgają do metod propagowanych przez oprawców), w której pobrzmiewały rozwiązania fabularne rodem z kina policyjnego i kryminalnego lat 70. (być może także krajobraz oraz chora atmosfera filmu zainspirowały twórców powstałego rok później głośnego australijskiego obrazu Mad Max). Film Aja jest dosyć wiernym remake’em oryginału, zarówno w warstwie wizualnej , jak i semantycznej. Brak mu jednak reżyserskiej ręki mistrza grozy, wyczucia stylu i klimatu.Ograniczenia wiekowe („film od lat 18”) proszę potraktować jak najbardziej serio. To naprawdę brutalne, bezpardonowe kino.

The Hills have Eyes (2006). Reż.: Alexandre Aja. Scen.: A. Aja, Grégory Levasseur. Zdj.: Maxime Alexandre Muz.: tomandandy. Wyst.:  Aaron Stanford, Ted Levine, Kathleen Quinlan, Vinessa Shaw i in.  
 
recenzja ukazała się w "Miesięczniku" nr 182 (kwiecień 2007) - biuletynie ŚKF-u

poniedziałek, 27 września 2010

MAGIA REKLAMY?
Noc Reklamożerców

22 sierpnia odbyło się kolejne całonocne wakacyjne spotkanie z dużym ekranem  przygotowane przez kino „Amok” w Ruinach Teatru Miejskiego. W poprzednich tygodniach widzowie mieli okazję przekonać się jak odmienne potrafią być ceremonie weselne w różnych zakątkach naszego globu oraz jakie przeciwności czekają na oblubieńców naznaczonych istotnymi kulturowymi różnicami („Weselna Noc”), a następnie dać się wciągnąć w rozśpiewany i roztańczony wir migoczących świateł, drapieżnych barw, sztucznego blichtru, przesadnej charakteryzacji i niespełnionych ambicji („Noc w Kabarecie”). Jednak skupienie uwagi na  trzech filmach w trakcie jednej nocy  może  nieco męczyć i zapewne niejeden widz podczas któregoś z kolei seansu doszedł do wniosku, że przydałyby się czasem - tak obecne na ekranach domowych telewizorów - przerwy na reklamę ... Jeżeli tak, to tym razem te oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone, bowiem tematem kolejnej „Nocy Filmowej w Ruinach” była właśnie reklama.

„Noc Reklamożerców” okazała się na pewno dużym sukcesem komercyjnym (z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że liczba widzów grubo przekroczyła 400); sukcesem tym bardziej nieoczekiwanym, że organizowanym i sygnowanym przez kino słynące z ambitnego autorskiego repertuaru, który raczej wielkiej oglądalności nie gwarantuje. Właściwie spodziewałem się, że i tym razem widzów będę mógł policzyć na palcach jednej ręki, bo... kto przyjdzie do kina na reklamy? Chyba tylko jacyś całkowici desperaci... Przecież to zupełnie niedorzeczne płacić za coś, czego o każdej porze dnia można mieć w bród! Przecież reklamy się przełącza a nie ogląda... A tutaj takie tłumy! Widocznie wszechmogąca jest siła reklamy...
Okazało się, że twierdzenie „film filmowi nierówny” można analogicznie odnieść także do reklamy. Zamiast konwencjonalnie nudnych, artystycznie zupełnie nieudanych reklam krajowych pieluszek, proszków do prania czy margaryn zaserwowano widzom wizualne smakołyki  nagradzane w latach 2000 – 2002 na Międzynarodowym Festiwalu Reklamowym w Cannes. 
 
Trzy około półtoragodzinne „bloki reklamowe” ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu oglądało się całkiem dobrze. Widzowie mieli niezaprzeczalną okazję obcować z reklamą jaką nieczęsto mają możliwość oglądać pośród własnych czterech ścian. Tryskającą dzikim humorem (chociażby nagrodzony Grand Prix w 2000 r. zestaw reklam piwa Budweiser), często opierającą się na zaskakujących konceptach (np. reklama pewnej bardzo długowiecznej żarówki; wkręcona żarówka szybko się przepala, jednak po użyciu  kolejnej nastaje jasność, a zdumiony widz spostrzega, że mężczyzna który ją wkręcał postarzał się o jakieś 30 lat! ) , pełną nagłych zwrotów akcji i efektów specjalnych. Nie obyło się bez nawiązań do kina (np. Ikea z lubością przywoływała kino gangsterskie, zacytowano też  Thelmę i Louise). W końcu przełamała stereotyp błyszczącego superwozu majestatycznie mknącego szosą pozbawioną tłocznego industrialnego pejzażu reklama „samochodowa” (płód wyobrażający sobie, że jak dorośnie będzie jeździł BMW). 
 
Nowatorsko i nie przebierając w środkach starano się zachęcić widzów do oglądania pewnego kanału sportowego nadającego program z najdalszych zakątków globu (zaprezentowano drastyczny zestaw dyscyplin np. skok ze skały na główkę czy też chwytanie dłońmi rozpędzonych drewnianych bali, czym wywalczono sobie Grand Prix w 2001 r.). Jednak te wszystkie chwyty mające służyć przywabieniu ewentualnego klienta ustępowały nieco reklamom „społecznym”. Pozbawione cech wspomnianych powyżej opierały się na rewelacyjnej fotografii,  niespiesznym rytmie narracji, częstych zbliżeniach ludzko niedoskonałych twarzy oraz przemawiającej do serca ścieżce dźwiękowej, wywołując efekt głębokiej zadumy (chociażby reklamy przeciw każe śmierci czy olimpiady osób niepełnosprawnych). Wśród laureatów w Cannes nie zabrakło także  rodzimych akcentów („śnieżna” reklama proszku Wizir).

Po projekcji nasunął mi się następujący  wniosek: chcemy czy nie - reklama już  raczej na stałe zadomowiła się w XXI-wiecznym świecie, wychodząc naprzeciw wymaganiom konsumentów, kreując gusta i guściki. Na szczęście – jak udowodniła „Noc Reklamożerców” - potrafi ona także bawić i wzruszać.

Podczas wspomnianej nocy miała miejsce także – w ramach niedawnej rocznicy istnienia „Amok-a” – powerpointowska prezentacja najciekawszych wydarzeń, imprez, premier, oraz sylwetek ludzi związanych z gliwickim kinem.
 
Na zakończenie małe spostrzeżenie. Na afiszu reklamowym zaznaczono, że projekcje uświetni „pożeranie” upieczonego dzika. Nigdzie jednak nie umieszczono informacji, że porcja nie będzie wliczona w cenę biletu...a być może publiczność, zachęcona niecodziennym daniem, właśnie dlatego tak licznie zgromadziła się w ruinach . Ach ta siła reklamy!
"Nowiny Gliwickie", 28.08.2003.
 
dedykowane Tomaszowi Woźniakowi - twórcy strony Wintydż - http://wintydz.tumblr.com/  

ps: W tekście czerwonym kolorem zaznaczyłem fragmenty, które nie znalazły się w druku.Jak mówił mi kolega pracujący wtedy we wspomnianym kinie - ostatni akapit wywołał niemałe zamieszanie pośród dyrekcji i pracowników kina:)

czwartek, 16 września 2010

SPOJRZENIE NA TWÓRCĘ...BENIAMIN SZWED
 sesja fotograficzna Spojrzenie

Urodzony 31.03.1984 r. Od początku założenia Gliwickiego Klubu Filmowego „Wrota” jego aktywny członek - m.in. pełni funkcję operatora kamery oraz  montażysty. Próbuje własnych sił jako reżyser – jest współautorem (wraz z Pawłem Szydło) czterominutowej abstrakcji  pt. Oddalenie - swoistego eksperymentu z ruchomą fotografią, wykorzystującego utwór The Fatal Impact zespołu Dead Can Dance. Były członek  zespołu  muzycznego "Wrota" (grał na gitarze oraz bębnach), w którym nadal działają inni uczestnicy GKF-u (zespół tworzy m.in. muzykę do własnych filmów). Jednak jego największą pasją pozostaje fotografia i poprzez nią wydobywa swoje wnętrze. Pierwsze zdjęcia operowały tematyką „przyrodniczą” (owady, pająki, zachody słońca), a wspomagane były  zastosowaniem różnorodnych  filtrów. Kolejne m.in. przedstawiające motywy krzyży, wizerunki Chrystusa, były bardziej zróżnicowaną grą skalą światła oraz świadomymi próbami korzystania z rozmaitych technik podczas wywoływania filmu (różnego rodzaju nakładki czy też materiały „niefotograficzne” jak np. chusteczki higieniczne czy herbata). Spojrzenie jest drugą zaplanowaną sesją w dorobku artysty. Praca rozłożona  była na dwa wieczory i łącznie trwała ok. 8,5 godziny, a fotograf  zużył na nią 3 filmy (modelką  była Iwona Poleszczuk). Powstało ok. 115 zdjęć sennym  klimatem i irracjonalnym zestawieniem przedmiotów nawiązujących do działań  surrealistów (fotografie Man Raya, grafiki Maxa Ernsta, obrazy Paula Delvaux). Tajemniczość i oniryczność tych prac artysta tłumaczy w prosty sposób: „Chcę przedstawić szarość życia i ukazać coś, czego inni  nie dostrzegają”. Profesjonalną wystawę planuje od połowy 2002 roku, niestety brak funduszy skutecznie uniemożliwia mu te zamierzenia. W „Experymencie” mamy przyjemność przedstawić kilka interesujących zdjęć z w/w sesji. (th)       

Rozmowa z Beniaminem Szwed, gliwiczaninem, członkiem GKF-u "WROTA", zdobywcą Złotej KANewki na IV FESTIWALU KINA  AMATORSKIEGO I NIEZALEŻNEGO KAN 2003 w kategorii "film fabularny" za  Spojrzenie.
 
Czym Spojrzenie urzekło jurorów festiwalu KAN?
Szczerze? Sam nie wiem. Nie miałem możliwości rozmowy z nimi, czego bardzo żałuję.

Jak członkowie GKF-u przyjęli Twój sukces? 
Po zdobyciu Złotej KANewki nie tylko mnie ogarnęła radość, lecz przede wszystkim członków GKF-u. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie. Nie bardzo odpowiada mi   "bycie rozpoznawalnym"  („sława” to za mocne słowo) czy też osiąganie sukcesów na większą  skalę.
 
Pasję reżyserowania filmów dzielisz z fotografią...Co interesującego znajdujesz  w robieniu zdjęć?
Inspiracje do zdjęć czy też filmów czerpię przede wszystkim z własnego spojrzenia na świat i obserwowania ludzi. Staram się dostrzec w życiu te rzeczy, które nie są widoczne gołym okiem; to czego wielu nie zauważa z powodu braku czasu czy też niechęci nad głębszą refleksją nad życiem i tym co nas otacza.

Podobno masz w planach kolejny film... Zdradź czytelnikom  jakieś realizacyjne szczegóły!
Film jest już w trakcie produkcji. Szczegóły wolę pozostawić w tajemnicy aż do końca. Możliwe, że będzie on moją porażką, lecz teraz o tym nie myślę. Jest to mój pierwszy film z dialogami i „fabułą” , więc traktuję go jako wielką próbę.  

Jak oceniasz poziom kulturalny naszego miasta pod względem organizowanych imprez, przeglądów filmowych , wieczorów poetyckich?  
Ludzie mają chęci, pomysły, lecz nie ma kogoś takiego, kto by tym wszystkim pokierował. Jeżeli organizowane są jakieś imprezy to największą wadą jest brak informacji. Młodzież nie wie co dzieje się w naszym mieście; wychodzi z założenia, że tak naprawdę nie ma tu nic oprócz paru knajp i trzech kin. Słowa jakie w tej kwestii padają z ust innych to: "Jakie to miasto jest nudne, tu się nic nie dzieje".  Te słowa mówią same za siebie.

Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów twórczych.
wywiad przeprowadził Tomasz Hikman ok. 2003 r.

BENIAMIN SZWED - reżyser i operator pochodzący z Gliwic, związany z kinem niezależnym. Autor wideoklipów  m. in. zespołów: Styl ViP, Darzamat, Latimeria, współtwórca T.E.L.I zespołu Hunter. Za swoje filmy („Spojrzenie”, „Zdjęcie”, animacja „Gdy rozum śpi...”) uhonorowany licznymi nagrodami m.in. Złotą  KANewką  na  Festiwalu Filmowym KAN we Wrocławiu, Grand Prix na Festiwalu w Mysłowicach, Grand Prix na Festiwalu  DRZWI   w  Gliwicach,  Nominacja w 3 kategoriach (Najlepszy Film, Montaż, Zdjęcia) do OFFskarów ,Grand Prix na  Festiwalu  „Klatka”  w Szczecinie, Grand  Prix na Festiwalu  "Absurdalia"  w Katowicach.
http://www.epigraf.com.pl/besz/ - strona domowa autora

Kilka słów: Sesja fotograficzna Spojrzenie znalazła się w "Experyment"  w dziale "galeria". Była pierwszym "publicznym" zwróceniem uwagi na twórczość Beniamina Szwed. Krótka rozmowa miała miejsce tuż po zdobyciu przez Beniamina chyba pierwszej z licznych nagród  otrzymanych na festiwalach kina niezależnego. Wtedy był jeszcze członkiem GKF "Wrota" (obecnie Stowarzyszenia GTW). Ukazanie jego sylwetki spełnia główne założenia twórcze, które sobie postawiłem: promowanie działań nieznanych autorów i grup artystycznych. 
 

 

niedziela, 12 września 2010

„ Wciąż nie przeszedłem granicy, którą sobie wyznaczyłem”
Rozmowa z Marcinem Kondraciukiem, twórcą filmu Zmierzch świtu, prezesem GKF „Wrota”

Marcin Kondraciuk w filmie Zmierzch świtu
Skąd wziął się pomysł na Zmierzch świtu?
Na wrzesień przewidziana była największa produkcja klubu - realizacja obrazu  Strategia przeszłości . Do każdego filmu powstaje plan realizacji; według niego trwają przygotowania. Jeśli plan nie zostanie wykonany, film zostaje odwołany, i tak się stało w tym przypadku. Po odwołaniu nastąpiła „cisza” i w niej zrodził się pomysł na  Zmierzch świtu. To wielka próba całego klubu, film był eksperymentem.

Ile czasu minęło od stworzenia pomysłu na film do przeprowadzenia jego realizacji?     
Niewiele - trzy dni. Pomysł powstał pod koniec pierwszego tygodnia września, a realizacja rozpoczęła się po dokonaniu zakupu materiałów.

Czy praca na planie przebiegała według ściśle zrygoryzowanego scenariusza, czy też w głównej mierze opierała się na improwizacji?
Na planie nie było śladu scenariusza. Były sceny, które miałem w głowie. Pozostało przekazać tą wizję ekipie i aktorom. Reszta, to  pytanie: jak to wykonać, aby było dobrze.

kadr z filmu Zmierzch świtu
Czy ekipa realizatorska napotkała na jakieś trudności podczas kręcenia filmu? 
Problemami jakie się pojawiają  są: czas, transport, jeden akumulator do kamery, brak oświetlenia. Aktualnie jesteśmy na etapie rozwiązywania tych dwóch ostatnich.

Jak wyglądała praca z aktorami? Czy trudno było przekazać im pewne wskazówki dotyczące gry?
Przed realizacją filmu każdy pomysł opowiadam aktorom i operatorom, więc mają ogólny zarys całości Gdy przychodzi do realizacji danej sceny-wiedzą o co chodzi. Dopiero na miejscu informuje ich o ewentualnych zmianach, o tym jak ma to wszystko dokładnie wyglądać, czego oczekuję. Jeśli mają jakieś pytania -  pytają, ja odpowiadam. Gdy już znają moją wizję, pytam: „co wy na to”? Każdy widzi to inaczej; czasami wpadnie jakiś nowy, lepszy pomysł i wprowadzam go. Liczę na grę aktora: czasami trzeba go pokierować, innym razem jestem zaskoczony jego inwencją. Problemów z aktorami nie miałem. Każdy aktor był wcześniej  przygotowany, nawet jeśli dowiedział się o pomyśle dzień wcześniej.

ujęcie "płonących krzyży" - Zmierzch świtu
Dlaczego wybrałeś akurat takie a nie inne miejsca do realizacji filmu?
Szukałem takich plenerów, które oddałyby klimat filmu. Mam takie sprawdzone miejsca  do których wracam.

Czyim pomysłem są poszczególne ujęcia?
Ujęcie „bohater rozebrany, w tle niebo” to pomysł Łukasza Junkierta. Płaczący posag Matki Boskiej, ujęcie bohatera tańczącego w tunelu, stojącego pośród drzew (wtedy kamera jedzie naokoło), a także bliskie ujęcie na gwałconą dziewczynę to pomysły Beniamina Szwed.Większość ujęć konsultowałem z operatorami;wybrałem te najlepsze.

Ile kosztował Zmierzch Świtu? Skąd wziąłeś pieniądze na jego produkcję?
150 zł. To niewielka suma i nie było problemu z jej zdobyciem. Pieniądze na każdy film wykłada jego reżyser.

Ile kopii film liczy obecnie?
15. Oczywiście ta liczba wzrośnie.

Kondraciuk teraz
Co dalej stanie się ze Zmierzchem świtu? Czy będzie można go jeszcze gdzieś  zobaczyć?Czy zamierzasz zaprezentować go na jakichś ogólnopolskich konkursach kina amatorskiego? Poszukać dystrybutora, zareklamować swoją osobę, znaleźć pieniądze na kolejne filmy?
Film jest dostępny na stronie internetowej klubu, wysyłam go także na festiwale filmów amatorskich. Jest dziełem wspólnym - całego klubu i osób współpracujących - i ma za zadanie promować klub .Co z tego wyniknie? Czas pokaże. Szukam finansów na następne filmy - robi to każdy członek klubu. Niestety trzeba liczyć na własne siły.

Jaki jest stosunek bohatera filmu do Boga?  W pewnej scenie widzimy go, jakby skruszonego, wchodzącego do Kościoła, w innej – dumnie stojącego pośród mroku rozświetlanego żarem płonących krzyży (jest to jedna ze scen najbardziej zapadających w pamięć). Jego wspomnienia z pierwszej Komunii Świętej też nie należą do najprzyjemniejszych...
W scenie Komunii Świętej bohater przedstawiony jest jako osoba jeszcze "normalna", nie spodziewająca się nadchodzącego zła... czyli taka jak pozostałe dzieci. Do komunii musi przystąpić osoba oczyszczona z grzechów. W tej scenie widzimy  też rodziców. Początek życia był  u bohatera taki jak u większości ludzi, dopiero później dzieje się źle. W filmie jest scena gdy bohater stoi przed
Zmierzch świtu
kościołem, a w pewnym momencie odwraca się i odchodzi.  Próbuje uciec od zemsty, która go ogarnia i szuka odpowiedzi, wewnętrznego spokoju. Wini Boga za to, co się przydarzyło rodzicom, siostrze, przyjacielowi. Dekalog mówi „nie zabijaj”, a bohater odwraca się od Boga bo wie, że to co zrobi jest grzechem ciężkim. Staje się zabójcą morderców; jego sąd jest ostateczny, nie może mieć żadnych zawahań. Gdy dochodzi do wypadku, przeżywa  na nowo całe swoje życie, spogląda na nie  z innej strony. Budzi się na ulicy. Mógł zginąć ale żyje, coś się w nim zmieniło, poczuł że może rozpocząć życie od nowa. Jedna ze scen końcowych: widzimy bohatera jak idzie do Kościoła, modli się w zupełnej samotności. To pewnego rodzaju pojednanie, początek nowej drogi. Zadaję widzowi pytanie: czy taki człowiek - po tym co go spotkało i co zrobił - zasługuje na "drugie życie"? Sceny z płonącymi krzyżami... Nie, krzyże nie płoną - to ogień je otacza. To symbol nadchodzącej śmierci oraz bólu jaki tkwi w bohaterze. Myśli coraz częściej o tym, aby dokonać zemsty. Te sceny mają związek z jego rodziną. Trzy krzyże - Ojciec, Matka, Siostra... a ogień to przecież najgroźniejszy z żywiołów.  Taki "zły ogień "w nim płonie, spowodowany utratą tych których kochał. Ich śmierć rodzi w nim pożar uczuć, które pożerają go całą siłą, co oczywiście sprowadza się do czynów nie akceptowalnych przez większość ludzi.

Zmierzch świtu - "korowód postaci"
Twój film został wzbogacony o ciekawe sceny metafizyczne, rozgrywające się na rozmaitych płaszczyznach: jawy, snu, wspomnień. Co według Ciebie symbolizują sceny:  „kroczenia jasnym tunelem” oraz „korowodu postaci otaczających głównego bohatera”?
W moim filmie tunel (wejście) symbolizuje przejście do innego świata, a światło jest granicą. Owy świat jest tajemnicą, która gdzieś głęboko drzemie w człowieku. Przejście przez światło pozwoli spojrzeć na życie z innej strony, stanąć z boku, zastanowić się. Tego bohater doświadcza. Wyjście z tunelu to początek nowej drogi, a zarazem jej najtrudniejszy etap. „Korowód postaci otaczających bohatera”... ja to nazywam „zamkniętym kręgiem przeszłości”. To jedna z kulminacyjnych scen w filmie; współgra ze sceną wyjścia bohatera z tunelu. Samo wyjście nie jest końcem problemów. Postacie otaczające bohatera to ludzie, którzy wpłynęli na taki a nie inny bieg jego życia; spotyka ich od razu po przebudzeniu, to jego przeszłość. Gdy wstaje, musi podjąć decyzję; przerywa krąg, pogodził się z tym co go spotkało, ze stratą tych, których kochał. Musi zebrać odwagę na nowe życie. Oczywiście to nie koniec problemów.

Którym filmem w Twoim dorobku jest Zmierzch świtu? Wokół jakiej tematyki obracały się poprzednie filmy? Jak zostały zrealizowane?
To mój piąty film. Wciąż uważam, że nie przeszedłem granicy, którą sobie wcześniej wyznaczyłem. Stracone marzenie było filmem kostiumowym, opowieścią o młodych żołnierzach, którzy aby ratować swój kraj rezygnują  z marzeń i poświęcają życie dla dobra ojczyzny. Przygotowania trwały pięć miesięcy, realizacja - trzy dni. Film był kręcony na kamerze w systemie NTSC. Nie polecam. Drugi film realizowany już na kamerze cyfrowej (cały listopad 2001) to największa jak dotychczas produkcja klubu, na razie jeszcze nie zmontowana. Opowieść o grupce chłopaków, którzy mają za sobą spore doświadczenia z narkotykami. Mają dosyć przemocy, narkotyków, znieczulicy w ich mieście i postanawiają wypowiedzieć wojnę przestępczemu światu. Przegrane zwycięstwo osobiście uważam za wielką próbę opowiedzenia o tym, co dzieje się wokół nas - tyle że słabo przedstawioną. Następnym filmem był dokument o tytule Rafcio, opowieść o moim koledze. Ten obraz będzie realizowany raz jeszcze; wtedy nie było takich możliwości technicznych jakie są teraz. Przesłuchanie  to próba realizacji teatru telewizji; krótka opowieść o walce jednostki z silnym przeciwnikiem. Akcja dzieje się w jednym pomieszczeniu, występują trzy postacie, dialog toczy się między dwoma bohaterami - przesłuchiwanym i przesłuchującym. Konfrontacja dwóch innych światów.

Czy zajmujesz się także jakąś inną działalnością artystyczną? 
Fotografią artystyczną, teatrem, kabaretem, muzyką filmową.

Opowiedz o swoich filmowych zainteresowaniach, ulubionych gatunkach, twórcach, aktorach...
Krótko: Krzysztof Kieślowski.

Po projekcji Zmierzchu świtu miałeś swoje 15 minut. Jak czułeś się w roli osoby publicznej, odpowiadającej na zadawane pytania?
Przede wszystkim czułem zmęczenie. Myślałem, że po projekcji udam się do domu i pójdę spać; stało się inaczej. Jestem zadowolony, że film wywołał dyskusję. To pozwoliło mi spojrzeć na niego z jeszcze innej strony, poprawić błędy. Mam nadzieję, że doświadczenie to zaowocuje w następnym filmie.

M.Kondraciuk i Urszula Biel po emisji Zmierzchu... w kinie "Amok"- 23.X.2002 r.
W kinie „Amok” wspomniałeś o zamiarze zrobienia kolejnego obrazu. Zdradź jakieś szczegóły dotyczące jego realizacji.
Tak mówiłem, i mam nadzieję, że tak się stanie, ale nie wiadomo jakie mogą pojawić się problemy. Będzie to spore przedsięwzięcie; na planie pojawi się przeszło stu statystów. Tyle mogę powiedzieć.

Jak wyglądają spotkania Gliwickiego Klubu Filmowego „Wrota”?
Spotkania odbywają się raz na miesiąc: wtedy cała ekipa rozmawia o tym co robić, co zostało dokonane, co możemy zmienić itd. Klub działa przez cały czas, więc ogólnie widzę się z jego członkami dość często. Aby coś osiągnąć trzeba działać, a nie siedzieć.

Kto może zostać członkiem GKF-u?
Każdy, ale trzeba się wykazać, nie toleruję lenistwa. Każdy w klubie ma wyznaczone pole działania, a jeśli je przekroczy, to znaczy że stać go na więcej. Taki człowiek jest potrzebny: wykazujący się większą inicjatywą. W klubie istnieją twarde zasady; ci co ich nie przestrzegają odpadają. Mamy wyznaczony cel i do niego zmierzamy. Nie idziemy po trupach. Ta droga jest dla niektórych trudna. Jeśli widzę człowieka, który chce się wykazać ale potrzebuje pomocy, to mu pomagam i to samo robią koledzy z klubu. Zaczynaliśmy od zera i idziemy do przodu. Tylko dlatego, że pomagamy sobie nawzajem.

Dziękuję za wywiad i życzę kolejnych artystycznych sukcesów.

MARCIN KONDRACIUK - gliwicki reżyser i operator, założyciel i twórca Gliwickiego Klubu Filmowego "WROTA" , dyrektor Festiwalu Filmowego”DRZWI”, autor i twórca filmoterapii organizacyjnej.  Laureat Nagrody  UNICA na Festiwalu PUBLICYSTYKA, laureat II miejsca w kategorii dokument podczas IV Festiwalu  GOFFR   za film  Skok Tourette'a .

Wywiad (autoryzowany) przeprowadził Tomasz Hikman

                                                                                                              Wywiad ukazał się w                                                                       
Kilka słów od przeprowadzającego rozmowę:) :  
Wywiad przeprowadzony został pod koniec 2002 r. Właściwie był to chyba pierwszy większy wywiad z Marcinem Kondraciukiem. Byłem też chyba pierwszą osobą, która pisała o jego filmach i działaniach GKF-u "Wrota" (patrz dział  KINO OFFOWE);  wiele dobrego zrobili dla klubu  m.in. Małgorzata Lichecka  ("Nowiny Gliwickie") czy Dariusz Jezierski ("Gazeta Gliwicka"), odpowiednio nagłaśniając jego działania w prasie.  Podobnie wygląda sprawa z  innym gliwiczaninem Beniaminem Szwed - dawnym członkiem GKF-u, obecnie Stowarzyszenia GTW, nagradzanym twórcą kina offowego (O filmach B.Szwed czytaj w dziale KINO OFFOWE), którego działania fotograficzne i filmowe opisałem chyba  jako pierwszy:) Miło byłoby nazywać się odkrywcą talentów w/w twórców:) ; posiadają niesamowity zapał do pracy, zdolności organizacyjne, upór, konsekwencję twórczą oraz wiarę we własne możliwości. Pierwsze artykuły o ich twórczości  zbiegły się z początkiem mojej współpracy z "Nowinami Gliwickimi" oraz z początkami grupy "Experyment".
http://www.gkf.com.pl/ - można zobaczyć jak po latach rozwinęła się działalność klubu

piątek, 10 września 2010

3. GLIWICKI OFFOWY FESTIWAL FILMOWY - GOFFR 3

Za nami kolejny Gliwicki Offowy Festiwal Filmowy „GOFFR 3”: święto kina funkcjonującego poza mainstreamowym schematem  podaż-popyt, robionego przeważnie  "domowymi" sposobami  za przysłowiowe „kilka złotych” przez nieprofesjonalnych twórców i fanów filmu dla garstki podobnych im zapaleńców; kina z założenia świeżego, oryginalnego, odważnego, igrającego z narracyjnymi i stylistycznymi konwencjami.

Na tegoroczny konkurs nadesłano aż 132 krótkometrażowe filmy (w tym aż 46 tzw. „studenckich”, będących najczęściej etiudami robionymi „na zaliczenie” zajęć w wyższych szkołach filmowych), spośród których organizatorzy festiwalu (Stowarzyszenie GTW) wyłonili 24 tytuły, mające ubiegać się o uznanie Jury (Piotr Zawojski, Krzysztof Tusiewicz, Krzysztof Wierzbicki). Wprowadzono podział na 2 nowe  kategorie : „film studencki” oraz  „film amatorski”.   

Grand Prix festiwalu otrzymał dokument pt. Wszystko się ułoży Jakuba Stożka. Reżyser sportretował w nim środowisko nastolatek przebywających w zakładzie poprawczym.Wzorem Karabasza i Kieślowskiego
 Jakub Stożek odbiera główną nagrodę festiwalu z rąk Piotra Zawojskiego
zrobił to jednak w sposób pozbawiony kategorii wartościującej, dyskretnie obserwując kondycję emocjonalną i  moralną młodych dziewcząt. W pamięci pozostają strzępy „zakładowej”  codzienności: opowieść jednej z nich  o próbie zabicia ojca; łzy i rozmazany tusz na twarzach podczas wykonywania piosenki dla zaproszonych matek; powrót do domu pełnego kłótni i wulgaryzmów; ujęcie końcowe przedstawiające zimny, nieprzebyty mur odgradzający ośrodek od świata „na zewnątrz”, gdzie nie zawsze wszystko układa się według planu...  
...o czym boleśnie przekonali się bohaterowie dokumentu Damiana Nogi pt. Ludzie wysypiska (II nagroda w kat. „film amatorski”) - mieszkający na wysypisku śmieci czterdziestokilkuletni mężczyźni, typowe ofiary drapieżnego kapitalizmu. W „nowym wspaniałym świecie” trudno nieraz jednostce o zachowanie psychicznej integralności (przekonywały o tym:
kadr z filmu Tor
Tor K. Jankowskiego - studium młodego mężczyzny pogrążonego w depresji, oraz KK P. Łukomskiego - zapis początków schizofrenii będący formalnym hołdem złożonym filmom Aronofsky’ego), co z pewnością rzutuje na  próby  budowania osobowej relacji  z  płcią odmienną (Mam wrażenie M.  Michalskiego). 

Na całe szczęście gorzkie rozprawki o współczesności nie zdominowały festiwalu: trafiły się też filmy, które zapewniły widzom pogodny weekendowy nastrój. W samej tylko Próbie mikrofonu Tomasza Jurkiewicza (nagroda publiczności) nagromadzono sporo elementów zdających się temu celowi przyświecać: pracującego na stacji PKP, niespełnionego poetę-marzyciela, zakochanego w
fotografia z planu Próby mikrofonu
uroczej nieznajomej; jego „jeżdżącą na każdą pielgrzymkę” sympatyczną siostrę; klasyczną imprezę rodzinną z wujkami, ciotkami, biegającymi dziećmi i wódką w tle... Słowem: powstało kino w  ciepły sposób obchodzące się z  polskimi realiami (posypanymi jednak szczyptą czeskiego humoru). Zgromadzeni w  kinie „Amok”  widzowie mieli ponadto niepowtarzalną okazję dowiedzieć się jakie zagrożenia kryją się w nieumiarkowanym używaniu zapachowych chusteczek higienicznych (pastisz telewizyjnych reportaży pt. Smarkacze w reż. C. Demianiuka), jak zdaje się egzamin na prawo jazdy sposobem „na kopertę” (Koperta grupy DDN), czy też w jaki sposób grać na pianinie  nosem (dokument Katarzyny Janus pt. Wędrowna lekcja muzykiI nagroda w kat. „film amatorski”). Rozśmieszyła również Bulba  O. Kałagate - krótka animowana groteska o pępku, który pewnego dnia postanawia „ odłączyć się od nosiciela” i żyć własnym życiem.

kadr z Wśród nocnej ciszy
Zresztą inne zaprezentowane animacje także charakteryzowały się duża sprawnością warsztatowo-realizacyjną i twórczą wyobraźnią. Dość wspomnieć, że dwie z nich zostały zauważone przez jury: Wśród nocnej ciszy Filipa Grudziela (wyróżnienie w kat. „film amatorski”) – trawestacja wątków wampirycznych przywołująca mit Nosferatu oraz komiksowe arcydzieła   Thomasa Otta - oraz Dalej Karoliny Krajczewskiej (III nagroda w kat. „film amatorski”) –  zbiór młodopolskiej symboliki na tle impresjonistycznych pejzaży. 

Zawojski wysoko ocenił poziom etiud studenckich. Nagrodzone w tej kategorii obrazy charakteryzowała dojrzała realizacja pozbawiona błędów technicznych oraz  montażowych. Ciawasy Jarosława Antoszczyka (Wyróżnienie) dokumentowały  historię rodziny „polskich romów”, wzbogaconą archiwalnymi zdjęciami cygańskich taborów. Kolejny dzień Grzegorza Korczaka (III nagroda) przedstawiał
kadr z Sezonu na kaczki
nieco metaforyczną, aczkolwiek banalną historyjkę , w której na szczególną uwagę zasługiwało zastosowanie synchronicznego montażu budzącego oczywiste analogie ze słynną sekwencją „muzyki przedmiotów” z filmu Delicatessen. Z kolei etiuda Poza ciszą Piotra Ryczko (II nagroda) wprowadzała odbiorców w głąb onirycznego świata koszmarów z dzieciństwa, podejmując przy tym intertekstualne gry z bogatym dorobkiem kultury (liczne odniesienia do prozy Kafki, Schulza, filmów braci Quay, Lyncha czy poematu Kruk Poego). Natomiast z  Sezonu na kaczki Julii Ruszkiewicz (I nagroda) – skąpanej w śniegu kameralnej opowieści o niezawinionej śmierci – zadowolony będzie Wojciech Kuczok , szukający przecież w kinie wielkich emocji. Temu filmowi należą się szczególne brawa za znakomite wykorzystanie potencjału młodych aktorów oraz przepiękne zdjęcia autorstwa Pawła Dyllusa (nagrodzone Złotą Kijanką na festiwalu Camerimage 2006).           

relacja ukazała się w "Nowinach Gliwickich" 27 grudnia 2006 r pt. Stożek na topie

czwartek, 9 września 2010

OPOWIEŚCI Z CICHEGO WZGÓRZA
Recenzja filmu Silent Hill 

Metoda twórcza Alfreda Hitchcocka opierała się na zasadzie, iż film należy rozpoczynać przysłowiowym „trzęsieniem ziemi”, a - w miarę jego trwania - nastrój suspensu powinien wciąż narastać, aby w finale osiągnąć apogeum. Twórcy Silent Hill przynajmniej w początkowych partiach filmu pozostali wierni tej zasadzie. 

Noc. Rose Da Silva (Radha Mitchell), a za nią jej mąż Christopher (Sean Bean) z krzykiem  wybiegają z jednorodzinnego domu. Ich kilkuletnia córeczką Sharon (Jodelle Ferland) stoi nad kilkudziesięciometrową przepaścią pod która rozpościera się wodospad. W lunatycznym majaczeniu wciąż wypowiada niezrozumiałe słowa: „silent hill...”.  Budzi się przestraszona, jednak koszmarnego snu nie pamięta. W jej dziecięcą pasję – rysowanie, coraz bardziej wkrada się mrok... Rose znajduje w internecie informacje na temat Silent Hill. Okazuje się ono nieprzejezdnym i objętym kwarantanną wymarłym miastem, nadal trawionym wybuchłym kilka lat wcześniej podziemnym pożarem. Bez wiedzy męża, nie ufając psychologicznym diagnozom, decyduje się zabrać córkę do Silent Hill... Jednak już w drodze bohaterki spotykają nieprzewidziane wydarzenia... Zadzierają z twardą policjantką Cybil Bennet (Laurie Holden) , a następnie ulegają niegroźnemu samochodowemu wypadkowi. Po odzyskaniu
przytomności  Rose spostrzega, że znacznej zmianie uległy warunki pogodowe,   oraz – co gorsze – że Sharon gdzieś zniknęła... Przerażona postanawia ją odnaleźć i rozwikłać zagadkę wiecznie spowitego mgłą miejsca, pełnego martwych poprzemysłowych piwnic, głuchych korytarzy i wyblakłych hal fabrycznych. W ślad za nią rusza wkrótce Christopher wraz z oficerem policji – Guccim (Kim Coates)...  
Bohaterka napotka wiele tajemniczych postaci, stawi czoła przerażającym wydarzeniom, pozna historię złego miejsca (w którym w przeszłości dochodziło m.in. do palenia ludzi na stosach przez fanatyczną sektę nieznanego bóstwa). A w centrum opowieści znajdzie się  dziewczynka o imieniu Alessa...  

Oparty na kultowej serii gier komputerowych, Silent Hill reprezentuje raczkujący podgatunek kina popularnego - survival horror. Nie jest to pierwszy film korzystający z nowych cybermediów. Odbiorcą tego typu produktów staje się głównie młodzież, fanatycznie uwielbiająca gry video. Wszystko rozpoczęło się
w latach 90. ubiegłego wieku wraz z adaptacją kultowej konsolowej platformówki  Super Mario Bros.  oraz amerykańskich ekranizacji gier karate-akcja (Street Fighter, Mortal Kombat 1 i 2) - które odniosły znaczny  sukces komercyjny (oraz - mimo nazwisk znanych aktorów - okazały się całkowitą klapą artystyczną), a następnie popularnego symulatora lotów (kosmiczny gniot  pt. Wing Commander). Zjawisko to w ciągu kilku lat nowego wieku - wraz ze stałym rozwojem technik multimedialnych, komputerowych efektów specjalnych, fotografii cyfrowej - zataczało coraz szerszy krąg: przyszła kolej na adaptację przygodowej strzelaniny („niezapomniane” dwie części Tomb Raidera) oraz japońskiego RPG-u (chociaż na Final Fantasy właściwie nie można było narzekać– dzięki niespotykanej dotychczas technice animacji, interesującemu scenariuszowi oraz dobrej oprawie muzycznej). Wreszcie „na tapetę” wzięty został survival horror (przygodowe gry logiczno - zręcznościowe, charakteryzujące się tajemniczą fabułą, niepokojącą
muzyką oraz pełną grozy scenografią). Jednak tutaj także zaczęły się "schody": o ile obie części Resident Evil można było jeszcze jakoś przetrawić, o tyle Alone in the dark, Bloodrayne i pretendujący  do miana najbzdurniejszego filmu wszechczasów House of dead (wszystkie trzy w reżyserii niesławnego Uwe Bolla) wywoływały jedynie rozstrój żołądkowy. Natomiast o Doomie nie powinno się nawet wspominać.
 
Film Silent Hill bardzo różni się od pozostałych survival horrorów. Zawiera wszystkie cechy dobrej gry tego gatunku, rezygnując przy tym z nadmiaru krwawych efektów typu "gore". Mimo pewnych "komputerowych" nielogiczności w motywacji postępowania bohaterów, charakteryzuje się  nastrojową warstwą plastyczną, wbijającą w fotel muzyką, jak również historią, w której wytrawny widz odnajdzie nawiązania do innych ponowoczesnych horrorów. Mimo
wyraźnie słabszej drugiej połowy (odejście od „powolnych niedopowiedzeń” na rzecz „dynamicznego ciągu zdarzeń i wyjaśnień”), wymienione elementy wraz z bogato wykorzystanym bestiariuszem sprawiają, iż ponad dwugodzinną kooprodukcję japońsko-francusko-amerykańską ogląda się całkiem dobrze. Zasługa w tym reżysera Christophe Gansa (Braterstwo wilków), scenarzysty Rogera Avary (Pulp Fiction, Prawdziwy Romans) oraz aktorów drugoplanowych (Deborah Unger, Alice Krige).

Silent Hill (2006). Reż.: Christophe Gans.  Scen.: Roger Avary.  Zdj.: Dan Laustsen. Muz.: Jeff Danna, Akira Yamaoka. Wyst.: Radha Mitchell, Jodelle Ferland, Sean Bean, Deborah Unger, Alice Krige i in. Od lat:15
          
recenzja ukazała się w "Miesięczniku" nr 181 (pt.Milcząco na Wzgórzu) - biuletynie ŚKF oraz w dodatku "Nowin Gliwickich (czerwiec 2006 r.)

poniedziałek, 6 września 2010

„Nagość jest nadal sferą intymną, którą najłatwiej trawi się w samotności”
Rozmowa z  Honoratą Kowalczyk -  obiecującą malarką

Rozwiana, suchy pastel, 45x65 cm
Kiedy rozpoczęła  się Twoja przygoda z farbami?
Początek był dosyć prozaiczny... skromne kółko plastyczne w czasach licealnych, kilka wyjazdów na wakacyjne plenery i pierwsze kroki w samotnej wędrówce po płótnie zagruntowanym białą emulsją. Nawet nie wiedziałam, że dzisiaj będę tworzyć. Ale jak widać pierwsza miłość i na całe życie...
 
Jak bardzo od tamtego czasu zmieniło się Twoje malarstwo pod względem stosowanej tematyki, techniki, kolorytu?
Zmieniło się i to bardzo. Ciągle bowiem szukam właściwej drogi i nigdy nie wiem, czy to co maluję jest właśnie tym, czego szukałam. Kiedyś kochałam olej. Ale zajmowały mnie przeróżne tematy. Wszystko wydawało się ciekawym obiektem: kruki, krzesła, pejzaże, nieudolnie przerysowane postaci...Miałam nawet okres "wesołej twórczości" to znaczy okres fascynacji motylami...Teraz jest inaczej. Poszłam w kierunku monochromatycznego i monotematycznego pastelu.

Tematem Twojej pierwszej publicznej wystawy jest kobieta. Co jest takiego szczególnie interesującego w tworzeniu kobiecych aktów?  
Każdy zadaje mi pytanie:dlaczego akt kobiecy? Przecież jestem kobietą, więc powinnam malować mężczyzn, co byłoby - jak wszyscy mnie przekonują - bardziej ekscytujące. Tak jakby w malowaniu aktów chodziło właśnie o zwierzęcą fascynację. A ja nigdy nie wiem co odpowiedzieć i podobnie jest teraz. Akt kobiecy jest
akt kobiecy - siedząca, 40x60 cm
dla mnie niezwykły; w każdym z nich mogę pozostawić kawałek swojej wrażliwości i kawałek siebie - stopę; kształt skulonego ciała, kiedy śpię; mój włos zsuwający się z ramienia; nieśmiałość i prostotę. To jest jakby spojrzenie znad sufitu na siebie obok, na dole... to jest rodzaj ekshibicjonizmu, na który tak naprawdę nigdy nie potrafiłam sobie pozwolić.

Twoja kobieta wydaje się nieco zagubiona, przestraszona, a nawet - w jakiś niechciany przez nią sposób - obdarta z intymności. Boi się pokazać twarz, przybiera skulone wstydliwe pozy, wydaje się samotna i nieszczęśliwa. Rozgrywające się w zimnej jednobarwnej przestrzeni obrazy wywołują poczucie dojmującego smutku...
A kto powiedział, że wszystko musi być "cool"? Kapuściński napisał, że amerykańscy spikerzy telewizyjni mają wszczepiony uśmiech i nawet kiedy mówią o wojnie na Bałkanach, to szczerzą zęby. Rozejrzyj się dookoła; uśmiech to taki kaftan ochronny przed szarą rzeczywistością, ale czy to jest szczere? Ja nie chcę ukrywać tego, że czasem jest mi smutno i  męczy mnie czyjaś obecność. Ale samotność nie jest wcale oznaką nieszczęścia. Moje akty są szczęśliwe mimo embrionalnej pozy. A twarz – albo raczej jej brak- pozwala im na intymność i daje czerwone światło przed zaszufladkowaniem i przypięciem im odpowiedniej etykietki. Moje akty pozwalają sobie na luksus beztwarzowości, a przez to anonimowości.  

Akt kobiecy, suchy pastel, 45x60 cm
Skąd czerpałaś tematyczne inspiracje? Czy w jakimś elemencie powoływałaś się na dokonania  Tycjana, Goya, Muncha, Modigliani’ego, Schiele...?
Jest wielu malarzy którzy zrobili na mnie ogromne wrażenie  - chociażby Starowiejski, który maluje w niezwykły sposób nagie zezwierzęcone ciała. Ale tematykę czerpię z  własneg życia; mam jeszcze  tyle do powiedzenia...

Czy trudno jest nieznanemu artyście zorganizować profesjonalny wernisaż własnych prac?
Trudno, jeśli nie ma pomocnych dłoni i osób wspierających . Nie wszyscy mają czas dla młodych artystów. Zwykle traktuje się nas niepoważnie. Ale widać, że jest to możliwe... dobra dusza pozwoli wbić kilka gwoździ w ścianę na twoje obrazy, mama upiecze ciasto, ktoś pożyczy ramy, inny pomoże otworzyć wino...

Jak przebiegał wernisaż? Jakie były reakcje ludzi stykających się z Twoimi pracami?
Śmieję się, bo przyszedł Pan z RADIA, bardzo zarozumiały, zamówił piwo, założył nonszalancko nogę na nogę i nie obejrzawszy prac, ze śląskim akcentem spytał: „To jest piórkiem, czy ołówkiem i czemu nie widać
Akt zmęczony, 45x60
głowy”? Na co zmieszana odpowiedziałam tylko: „sucha pastel”, choć i tak nie byłam pewna czy wie, o czym mówię. To było zabawne. Było kilka ciepłych słów, ale i dużo ciszy, bo nagość jest nadal sferą intymną, którą najłatwiej trawi się w samotności.  

Nad czym pracujesz obecnie?
Zawsze po takim czasie "ostrego tworzenia" mam długi okres ciszy ; czuję się wypalona, jakbym straciła duży kawałek siebie. Teraz zbieram energię, do kolejnego skoku.

Plany na przyszłość? Wernisaże, wystawy, sprzedaż obrazów...
Zobaczę, co wymyśli dla mnie mój mały chochlik ... co ma na imię Los.  
 
Bardzo dziękuję za wywiad  i życzę kolejnych sukcesów twórczych.
Rozmowę przeprowadził Tomasz Hikman

wywiad autoryzowany, właściwie niepublikowany ( powstał ok. 2003 r.) 

http://www.honorita.ovh.org/ - strona domowa artystki

ps:Rozmowa odbyła się jakiś czas po pierwszej publicznej wystawie prac Honoraty, która miała miejsce w mysłowickiej Restauracji pod Ratuszem, 25 października 2002 r.