poniedziałek, 27 września 2010

MAGIA REKLAMY?
Noc Reklamożerców

22 sierpnia odbyło się kolejne całonocne wakacyjne spotkanie z dużym ekranem  przygotowane przez kino „Amok” w Ruinach Teatru Miejskiego. W poprzednich tygodniach widzowie mieli okazję przekonać się jak odmienne potrafią być ceremonie weselne w różnych zakątkach naszego globu oraz jakie przeciwności czekają na oblubieńców naznaczonych istotnymi kulturowymi różnicami („Weselna Noc”), a następnie dać się wciągnąć w rozśpiewany i roztańczony wir migoczących świateł, drapieżnych barw, sztucznego blichtru, przesadnej charakteryzacji i niespełnionych ambicji („Noc w Kabarecie”). Jednak skupienie uwagi na  trzech filmach w trakcie jednej nocy  może  nieco męczyć i zapewne niejeden widz podczas któregoś z kolei seansu doszedł do wniosku, że przydałyby się czasem - tak obecne na ekranach domowych telewizorów - przerwy na reklamę ... Jeżeli tak, to tym razem te oczekiwania zostały całkowicie zaspokojone, bowiem tematem kolejnej „Nocy Filmowej w Ruinach” była właśnie reklama.

„Noc Reklamożerców” okazała się na pewno dużym sukcesem komercyjnym (z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że liczba widzów grubo przekroczyła 400); sukcesem tym bardziej nieoczekiwanym, że organizowanym i sygnowanym przez kino słynące z ambitnego autorskiego repertuaru, który raczej wielkiej oglądalności nie gwarantuje. Właściwie spodziewałem się, że i tym razem widzów będę mógł policzyć na palcach jednej ręki, bo... kto przyjdzie do kina na reklamy? Chyba tylko jacyś całkowici desperaci... Przecież to zupełnie niedorzeczne płacić za coś, czego o każdej porze dnia można mieć w bród! Przecież reklamy się przełącza a nie ogląda... A tutaj takie tłumy! Widocznie wszechmogąca jest siła reklamy...
Okazało się, że twierdzenie „film filmowi nierówny” można analogicznie odnieść także do reklamy. Zamiast konwencjonalnie nudnych, artystycznie zupełnie nieudanych reklam krajowych pieluszek, proszków do prania czy margaryn zaserwowano widzom wizualne smakołyki  nagradzane w latach 2000 – 2002 na Międzynarodowym Festiwalu Reklamowym w Cannes. 
 
Trzy około półtoragodzinne „bloki reklamowe” ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu oglądało się całkiem dobrze. Widzowie mieli niezaprzeczalną okazję obcować z reklamą jaką nieczęsto mają możliwość oglądać pośród własnych czterech ścian. Tryskającą dzikim humorem (chociażby nagrodzony Grand Prix w 2000 r. zestaw reklam piwa Budweiser), często opierającą się na zaskakujących konceptach (np. reklama pewnej bardzo długowiecznej żarówki; wkręcona żarówka szybko się przepala, jednak po użyciu  kolejnej nastaje jasność, a zdumiony widz spostrzega, że mężczyzna który ją wkręcał postarzał się o jakieś 30 lat! ) , pełną nagłych zwrotów akcji i efektów specjalnych. Nie obyło się bez nawiązań do kina (np. Ikea z lubością przywoływała kino gangsterskie, zacytowano też  Thelmę i Louise). W końcu przełamała stereotyp błyszczącego superwozu majestatycznie mknącego szosą pozbawioną tłocznego industrialnego pejzażu reklama „samochodowa” (płód wyobrażający sobie, że jak dorośnie będzie jeździł BMW). 
 
Nowatorsko i nie przebierając w środkach starano się zachęcić widzów do oglądania pewnego kanału sportowego nadającego program z najdalszych zakątków globu (zaprezentowano drastyczny zestaw dyscyplin np. skok ze skały na główkę czy też chwytanie dłońmi rozpędzonych drewnianych bali, czym wywalczono sobie Grand Prix w 2001 r.). Jednak te wszystkie chwyty mające służyć przywabieniu ewentualnego klienta ustępowały nieco reklamom „społecznym”. Pozbawione cech wspomnianych powyżej opierały się na rewelacyjnej fotografii,  niespiesznym rytmie narracji, częstych zbliżeniach ludzko niedoskonałych twarzy oraz przemawiającej do serca ścieżce dźwiękowej, wywołując efekt głębokiej zadumy (chociażby reklamy przeciw każe śmierci czy olimpiady osób niepełnosprawnych). Wśród laureatów w Cannes nie zabrakło także  rodzimych akcentów („śnieżna” reklama proszku Wizir).

Po projekcji nasunął mi się następujący  wniosek: chcemy czy nie - reklama już  raczej na stałe zadomowiła się w XXI-wiecznym świecie, wychodząc naprzeciw wymaganiom konsumentów, kreując gusta i guściki. Na szczęście – jak udowodniła „Noc Reklamożerców” - potrafi ona także bawić i wzruszać.

Podczas wspomnianej nocy miała miejsce także – w ramach niedawnej rocznicy istnienia „Amok-a” – powerpointowska prezentacja najciekawszych wydarzeń, imprez, premier, oraz sylwetek ludzi związanych z gliwickim kinem.
 
Na zakończenie małe spostrzeżenie. Na afiszu reklamowym zaznaczono, że projekcje uświetni „pożeranie” upieczonego dzika. Nigdzie jednak nie umieszczono informacji, że porcja nie będzie wliczona w cenę biletu...a być może publiczność, zachęcona niecodziennym daniem, właśnie dlatego tak licznie zgromadziła się w ruinach . Ach ta siła reklamy!
"Nowiny Gliwickie", 28.08.2003.
 
dedykowane Tomaszowi Woźniakowi - twórcy strony Wintydż - http://wintydz.tumblr.com/  

ps: W tekście czerwonym kolorem zaznaczyłem fragmenty, które nie znalazły się w druku.Jak mówił mi kolega pracujący wtedy we wspomnianym kinie - ostatni akapit wywołał niemałe zamieszanie pośród dyrekcji i pracowników kina:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz