Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA W GLIWICACH. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KULTURA W GLIWICACH. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 16 września 2010

SPOJRZENIE NA TWÓRCĘ...BENIAMIN SZWED
 sesja fotograficzna Spojrzenie

Urodzony 31.03.1984 r. Od początku założenia Gliwickiego Klubu Filmowego „Wrota” jego aktywny członek - m.in. pełni funkcję operatora kamery oraz  montażysty. Próbuje własnych sił jako reżyser – jest współautorem (wraz z Pawłem Szydło) czterominutowej abstrakcji  pt. Oddalenie - swoistego eksperymentu z ruchomą fotografią, wykorzystującego utwór The Fatal Impact zespołu Dead Can Dance. Były członek  zespołu  muzycznego "Wrota" (grał na gitarze oraz bębnach), w którym nadal działają inni uczestnicy GKF-u (zespół tworzy m.in. muzykę do własnych filmów). Jednak jego największą pasją pozostaje fotografia i poprzez nią wydobywa swoje wnętrze. Pierwsze zdjęcia operowały tematyką „przyrodniczą” (owady, pająki, zachody słońca), a wspomagane były  zastosowaniem różnorodnych  filtrów. Kolejne m.in. przedstawiające motywy krzyży, wizerunki Chrystusa, były bardziej zróżnicowaną grą skalą światła oraz świadomymi próbami korzystania z rozmaitych technik podczas wywoływania filmu (różnego rodzaju nakładki czy też materiały „niefotograficzne” jak np. chusteczki higieniczne czy herbata). Spojrzenie jest drugą zaplanowaną sesją w dorobku artysty. Praca rozłożona  była na dwa wieczory i łącznie trwała ok. 8,5 godziny, a fotograf  zużył na nią 3 filmy (modelką  była Iwona Poleszczuk). Powstało ok. 115 zdjęć sennym  klimatem i irracjonalnym zestawieniem przedmiotów nawiązujących do działań  surrealistów (fotografie Man Raya, grafiki Maxa Ernsta, obrazy Paula Delvaux). Tajemniczość i oniryczność tych prac artysta tłumaczy w prosty sposób: „Chcę przedstawić szarość życia i ukazać coś, czego inni  nie dostrzegają”. Profesjonalną wystawę planuje od połowy 2002 roku, niestety brak funduszy skutecznie uniemożliwia mu te zamierzenia. W „Experymencie” mamy przyjemność przedstawić kilka interesujących zdjęć z w/w sesji. (th)       

Rozmowa z Beniaminem Szwed, gliwiczaninem, członkiem GKF-u "WROTA", zdobywcą Złotej KANewki na IV FESTIWALU KINA  AMATORSKIEGO I NIEZALEŻNEGO KAN 2003 w kategorii "film fabularny" za  Spojrzenie.
 
Czym Spojrzenie urzekło jurorów festiwalu KAN?
Szczerze? Sam nie wiem. Nie miałem możliwości rozmowy z nimi, czego bardzo żałuję.

Jak członkowie GKF-u przyjęli Twój sukces? 
Po zdobyciu Złotej KANewki nie tylko mnie ogarnęła radość, lecz przede wszystkim członków GKF-u. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie. Nie bardzo odpowiada mi   "bycie rozpoznawalnym"  („sława” to za mocne słowo) czy też osiąganie sukcesów na większą  skalę.
 
Pasję reżyserowania filmów dzielisz z fotografią...Co interesującego znajdujesz  w robieniu zdjęć?
Inspiracje do zdjęć czy też filmów czerpię przede wszystkim z własnego spojrzenia na świat i obserwowania ludzi. Staram się dostrzec w życiu te rzeczy, które nie są widoczne gołym okiem; to czego wielu nie zauważa z powodu braku czasu czy też niechęci nad głębszą refleksją nad życiem i tym co nas otacza.

Podobno masz w planach kolejny film... Zdradź czytelnikom  jakieś realizacyjne szczegóły!
Film jest już w trakcie produkcji. Szczegóły wolę pozostawić w tajemnicy aż do końca. Możliwe, że będzie on moją porażką, lecz teraz o tym nie myślę. Jest to mój pierwszy film z dialogami i „fabułą” , więc traktuję go jako wielką próbę.  

Jak oceniasz poziom kulturalny naszego miasta pod względem organizowanych imprez, przeglądów filmowych , wieczorów poetyckich?  
Ludzie mają chęci, pomysły, lecz nie ma kogoś takiego, kto by tym wszystkim pokierował. Jeżeli organizowane są jakieś imprezy to największą wadą jest brak informacji. Młodzież nie wie co dzieje się w naszym mieście; wychodzi z założenia, że tak naprawdę nie ma tu nic oprócz paru knajp i trzech kin. Słowa jakie w tej kwestii padają z ust innych to: "Jakie to miasto jest nudne, tu się nic nie dzieje".  Te słowa mówią same za siebie.

Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów twórczych.
wywiad przeprowadził Tomasz Hikman ok. 2003 r.

BENIAMIN SZWED - reżyser i operator pochodzący z Gliwic, związany z kinem niezależnym. Autor wideoklipów  m. in. zespołów: Styl ViP, Darzamat, Latimeria, współtwórca T.E.L.I zespołu Hunter. Za swoje filmy („Spojrzenie”, „Zdjęcie”, animacja „Gdy rozum śpi...”) uhonorowany licznymi nagrodami m.in. Złotą  KANewką  na  Festiwalu Filmowym KAN we Wrocławiu, Grand Prix na Festiwalu w Mysłowicach, Grand Prix na Festiwalu  DRZWI   w  Gliwicach,  Nominacja w 3 kategoriach (Najlepszy Film, Montaż, Zdjęcia) do OFFskarów ,Grand Prix na  Festiwalu  „Klatka”  w Szczecinie, Grand  Prix na Festiwalu  "Absurdalia"  w Katowicach.
http://www.epigraf.com.pl/besz/ - strona domowa autora

Kilka słów: Sesja fotograficzna Spojrzenie znalazła się w "Experyment"  w dziale "galeria". Była pierwszym "publicznym" zwróceniem uwagi na twórczość Beniamina Szwed. Krótka rozmowa miała miejsce tuż po zdobyciu przez Beniamina chyba pierwszej z licznych nagród  otrzymanych na festiwalach kina niezależnego. Wtedy był jeszcze członkiem GKF "Wrota" (obecnie Stowarzyszenia GTW). Ukazanie jego sylwetki spełnia główne założenia twórcze, które sobie postawiłem: promowanie działań nieznanych autorów i grup artystycznych. 
 

 

czwartek, 2 września 2010

TO, CO NAPRAWDĘ PO NAS ZOSTAJE...
 
Reda w porannej mgle
29 października o godz. 16.00 na Wydziale Elektrycznym Politechniki Śląskiej odbyło się uroczyste otwarcie Galerii „Semestr” w sali seminaryjną  nr 236 A (w tzw. „nowym budynku” wydziału). Politechnika - kształcąca głównie przyszłych inżynierów kierunków technicznych - po raz kolejny udowadnia, że nieobce są jej także humanistyczne poszukiwania twórczej wypowiedzi. Pierwsza galeria akademicka stawia sobie za cel promowanie prac malarskich, fotograficznych czy graficznych dotykających głównie zagadnień  z zakresu szeroko rozumianych dziedzin etyki i estetyki. Na inaugurację zaprezentowano 10 prac stworzonych głównie techniką akwareli, których autorem jest  Marian Bietkowski – pomysłodawca i założyciel galerii.

Marian Bietkowski to znana i ceniona postać gliwickiego środowiska naukowego i artystycznego. Legitymuje się tytułami naukowymi ; dawniej pracownik Politechniki w Katedrze Geometrii Wykreślnej, a następnie kierownik Laboratorium Światła, Barwy i Perspektywy na tej katedrze. Wykładowca Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Od 1956 r. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków Oddziału Gliwice - Zabrze. Jego obrazy odwiedziły wiele  krajowych i międzynarodowych wystaw. W 2007 r. odznaczony przez prezydenta miasta Gliwice nagrodą za całokształt twórczości w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury.

- Malraux powiedział kiedyś, że to co naprawdę po nas zostaje, to nasza sztuka. Chciałbym, aby w Galerii „Semestr” promowany był każdy rodzaj twórczości: różnorodne tematy, różny poziom artystycznej wrażliwości. Pragnąłbym jednak, aby prezentowane techniki były  zbliżone do akwareli. Jeżeli znajdą się fotografie, to nieostre, rozmyte, pełne interesujących cieni.  Raz na semestr planuję zmieniać jej wystrój – stąd nazwa. Dla mnie to działalność „non-profit”. Chciałbym stworzyć spójny program
Przeganianie smutku
ekspozycji, daleki od podążania za modą, za tym co aktualnie „na topie” czy też odżegnujący się od zjawisk związanych z polityką. Pozbawiony krzykliwej kontrowersji czy gwałtownej wypowiedzi. Interesuje mnie raczej pokazywanie oryginalnych poszukiwań twórczych formy „pozytywnej” w sensie etycznym , uczenie młodzieży estetycznego odbioru sztuki  – tak autor przybliża idee powstania galerii oraz jej przyszłego funkcjonowania.

Urodził się we Lwowie w 1927 r. Mieszkał tam aż do repatriacji w 1946 r., studiował we Lwowskim Instytucie Sztuk Plastycznych. To czego nauczył się od tamtejszych wykładowców nadal w nim żyje, nieustannie rzutując na jego twórczość. Jako młody człowiek był świadkiem dramatycznych wydarzeń  II wojny światowej, jednakże przeżycia których doświadczył, prawie zupełnie nie znajdują przełożenia na jego prace malarskie. Kwiaty płoną ciepłymi
Drzewa po ulewie
barwami, stare budowle szepczą spokojnym dostojeństwem, szerokie  pejzaże  i pejzaże z wodą kuszą zapachem nieprzemijalności , jakby zapraszając obserwatora do zanurzenia  się w ich wnętrzach, z dala od ADHD pędzącego świata. „Miękkie”, nieco „przezroczyste i ulotne” techniki ( akwarela, akryl, pastel suchy)  wrażenia te tylko potęgują. Jedynie drzewa oraz monotypie artysty budzą pewną smutną zadumę , porównywalną do tej, którą odczuwa się w chwilach samotnej wędrówki pośród śniegu. Trochę w nich kredy, tuszu, węgla, piórka.

- Nie potrafię wypowiadać się „w oleju”. Najlepiej „rozmawia mi się” w akwareli. To bardzo trudna technika, która wymaga dużej dokładności; nie ma w niej miejsca na poprawki. Obrazy muszą być „pod szkłem” , bo inaczej szybko się zacierają. Bardzo zależy mi na ukazywaniu piękna polskiego krajobrazu, interesujących regionów. Będę chciał przywołać także stare elementy gliwickiego budownictwa - przecież nasz okręg bogaty jest w ludową architekturę drewnianą -  a także te nowe, które dopiero powstają. Bo malować to nie znaczy żyć w wyobcowanym świecie – mówi Bietkowski .

Levoca - przed burzą
Podziwu dla prac kolegi nie ukrywa Anna Zawisza-Kubicka, prezes ZPAP okręgu gliwicko-zabrzańskiego: -  Żeby stworzyć akwarelę „lekką”, oddającą nastrój, trzeba mieć pewną rękę. Jedno położenie pędzla musi oddać natężenie światła, nasycenie koloru. A Marian to potrafi. Niestety w naszym okręgu nie widać spadkobierców jego metody twórczej czy  też Janiny Litwińskiej-Walas. Młodzi wolą zajmować się technikami cyfrowymi, komputerowymi. Malowanie akwarelą wymaga wielu lat wprawy, a młodzi są niecierpliwi. Niewątpliwym plusem tradycyjnej akwareli jest jej umiejętność przemawiania do każdego - w przeciwieństwie do np. abstrakcji .

Sam artysta wydaje się człowiekiem emanującym spokojem  oraz  pełnym ciepła – zupełnie  jak  jego prace umieszczone w galerii. Największe wrażenie robią chyba domki o czerwonych dachach , otoczone zielenią drzew – 2 pejzaże pt.  Kazimierz n/Wisłą .

- Cieszę się, że rok temu Centrum Edukacyjnemu im. Jana Pawła II  przypadł zaszczyt organizowania wernisażu z okazji 50-lecia pracy twórczej pana Mariana. Jesteśmy w czasowym posiadaniu wielu jego prac, które
Jesień w parku
podczas cyklicznych wystaw co rusz spotykają się z serdecznym przyjęciem odbiorców. Jest w nich dużo dobroci, otwartości i pokory - cech  tożsamych z samych autorem – oznajmia ks. Robert Chudoba, dyrektor  Centrum, duszpasterz akademicki.

Podczas wernisażu wśród przybyłych gości przeprowadzono loterię  w której nagrodami były 4 małoformatowe prace autora.
Zainteresowanych malarstwem Mariana Bietkowskiego odsyłam na stronę z licznymi reprodukcjami :  www.woda-w-galerii.com
 
"Nowiny Gliwickie", 5 listopada 2008

Wszystkie prace malarskie zamieszczone w tekście są autorstwa Mariana Bietkowskiego

czwartek, 19 sierpnia 2010

UTRWALIĆ CHWILĘ...

„Muzeum w Gliwicach już po raz trzeci zmienia kulturalną sferę miasta w przestrzeń wypełnioną fotografią”. 27 września o godz. 17.00 w sali ekspozycyjnej budynku nr 4 na terenie "Nowych Gliwic" (dawne budynki kopalni "Gliwice") zainaugurowano III GLIWICKI MIESIĄC FOTOGRAFII. Tegoroczny festiwal otworzył wernisaż pt.  Zawsze blisko. Fotografie prasowe Stanisława Jakubowskiego . Tematem bieżącej edycji jest „Utrwalanie”.

Lekarze w białych kitlach i maskach nasuniętych na twarze. Stół pokryty wykrochmalonym prześcieradłem; nad nim rząd stroboskopowych lamp, w pobliżu groźnie błyszczący zestaw narzędzi. Pół -detale serca. Pierwszy przeszczep zakończył się powodzeniem.  (Pierwszy przeszczep , 1985 r.)

Stanisław  Jakubowski  jest legendarną postacią polskiej fotografii prasowej. Z Gliwicami związany od 1946 r. (mieszkał w nich do 1977 r.) , pierwsze twórcze kroki stawiał w słynnym Gliwickim Towarzystwie Fotograficznym przy boku wielu znakomitych kolegów. W latach 1961 – 66 był fotoreporterem „Nowin Gliwickich”. 
 
Korowód rozłożonych czarnych parasoli. Rozlewający się niemal na całej długości kadru, wijący się  daleko pod drzewami, mostem. Na pierwszym planie dwaj kapelani. Pełne zadumy modlitewne skupienie, deszczowa szaruga...(fotografia przedstawiająca pielgrzymkę do Piekar Śl., 1981 r.)

Jego fotografie publikowane były w wielu wydawnictwach szkolnych, albumowych, encyklopediach. Od 1959 r. współpracował z  Centralną Agencją Fotograficzną (CAF), w 1966 r. został jej etatowym pracownikiem na Śląsku. Przez lata był jedynym Polakiem, który otrzymał Złoty Medal „World Press Foto” w dziedzinie fotoreportażu (1970 r.). Tym prestiżowym wyróżnieniem nagrodzono cykl zdjęć pt.  Wyrwani śmierci  , poświęcony katastrofie w Kopalni Węgla Kamiennego "Generał Zawadzki".  Za niego otrzymał także inne znaczące laury.
 
Trwożliwe oczekiwanie ludzi zgromadzonych poza płotem kopalni. Perlisty pot na twarzach  brygady ratowników, walka o życie. Dla przysypanych każda minuta wydaje się ważna. I wreszcie łzy radości przybyłych rodzin,gdy umorusani i wycieńczeni górnicy wyłaniają się z szybu...(Wyrwani śmierci,1969 r.)  
 
 - Staszka zawsze bardzo ceniliśmy za tą niezwykłą, suchą umiejętność dokumentowania wydarzeń. To co widział, starannie rejestrował i zapisywał w sposób pozbawiony gwałtownych emocji, niejako wbrew okolicznościom towarzyszącym przedstawianym   wydarzeniom. Pokazywał, że fotografia reportażowa opisująca los człowieka współczesnego zmusza też do refleksji  historycznej – Tak o pracach Jakubowskiego wypowiada się kolega z GTF-u  , wybitny artysta – fotograf Jerzy Lewczyński.

Dramatyczna , nierówna walka garstki strażaków z wszechogarniającym żywiołem. Hektolitry substancji gaszących, gęste kłęby hebanowego dymu, wielkie buczące maszyny...(cykl   Pożar Rafinerii w Czechowicach – Dziedzicach , 1971 r.)
 
- Zawsze starałem przekazać dany temat w sposób najwierniejszy rzeczywistości, tak aby oglądający poczuli atmosferę  wydarzenia. Mam wykształcenie techniczne; lubiłem ukazywać maszyny przy pracy, relacje człowiek – maszyna. Jednakże to nie maszyna, a  człowiek - który modli się, czeka, pracuje, uprawia sport - był kwintesencją moich obserwacji – mówi  autor.

Szarżujący Kazimierz Deyna, jakiego pamiętali i kochali wszyscy kibice. Opaska kapitana na lewym ramieniu, strach w oczach zawodników rywali... Nieco dalej - zarejestrowana sekunda po sekundzie - niesamowita obrona karnego przez Jana Tomaszewskiego podczas MŚ w piłce nożnej w 1974 r.

- Dobry fotoreporter powinien mieć niesamowity refleks, umiejętność przewidywania, wyczucia chwili. A także odrobinę talentu i szczęścia. Staszek niewątpliwie posiadł te cechy w stopniu najwyższym. Najbardziej cenię jego „zdjęcia sportowe” ; wspólnie jeździliśmy na mecze, robiliśmy zdjęcia, jednak mi nic ciekawego z nich nie wychodziło. Staszkowi przeciwnie - wspomina przyjaciel Jakubowskiego z GTF-u ,  mistrz estetycznego aktu - Michał Sowiński.

Przełomowe wydarzenia 1981 r. Zamieszki strajkujących w Katowicach; niesamowita publiczna spowiedź strajkującego; wspólna modlitwa w Kościele; młody Lech Wałęsa w górniczej czapce, z kilofem w dłoni; całonocne oczekiwanie na podpisanie porozumienia...(Wstrząsający swoim autentyzmem i dokumentalnym uchwyceniem codzienności cykl  tzw.  zdjęć solidarnościowych )

Wystawa czynna jest codziennie od poniedziałku do piątku w godz. 10:00-18:00. Potrwa do 31 października. Wstęp wolny. Do kupienia jest nowowydany album z fotografiami autora.
Program niezwykłych imprez fotograficznych przypadających na III GLIWICKI MIESIĄC FOTOGRAFII znajdą państwo na stronie : www.gmfoto.pl

tekst ukazał się w "Nowinach Gliwickich" 1 października 2008

Polecam esej Leszka Jodlińskiego pt.  Fotograf emocji   poświęcony  Jakubowskiemu -  http://gmfoto.pl/pdf/003_Fotograf_emocji.pdf

środa, 18 sierpnia 2010

Ciało i krew : Performance Fabrica Mundi.
 
KinoTeatr X w Gliwicach. Jeden z ostatnich punktów studenckich ReAnimacji, finał warsztatów teatralnych. 
Na sali ciemno. Średniego wzrostu mężczyzna o zmęczonej twarzy ustawia w centralnym miejscu sceny niewielki stół, po jego obu stronach kilka krzeseł, nieco z przodu kamerę wideo na statywie, z tyłu podwiesza ekran. Po obu stronach stołu, pod kątem 45 stopni umieszcza 4 reflektory na wysokich stelażach. Reguluje kąt padania światła; przez chwilę oślepia ono część siedzących w równoległej linii widzów. Oparta na głuchych, powolnych bitach transowo-ekstatyczna muzyka zaczyna wypełniać przestrzeń sali. Mężczyzna ubiera gumowe rękawiczki i staje za stołem. Przywodzi na myśl chirurga mającego dokonać ryzykownej operacji. Z prawej strony proscenium wyłania się drobna, skąpo ubrana czarnowłosa kobieta. Zaczyna wić się w tańcu mającym wyraźne dalekowschodnie konotacje. Chwilę potem energicznie drze foliowy worek, służący jej za dolną część garderoby. Z oświetlonego niedawno miejsca na widowni wyłania się nieco
wyższa kobieta, uczesana w koński ogon, ubrana w czarne obcisłe body. Pełznie pomiędzy rzędami skórzanych krzeseł w stronę sceny, wywołując poruszenie wśród widzów. Zatrzymuje się w centrum proscenium i zaczyna zmysłowy taniec na niewidzialnej rurze. Tleniona blondynka zajmuje fragment lewej strony proscenium, wykonując czynności przywodzące na myśl ćwiczenia na bieżni w siłowni. W pewnym momencie niszczy leżącą na schodach kasetę wideo i oplata nogi taśmą. Pozostałe kobiety używają do tego procesu taśmy izolacyjnej. Na ekranie powyżej odtwarzane zostają zbliżenia ich twarzy, mrugające leniwie oczy, nieznaczne grymasy ust. Łagodne zdjęcia wyraźnie kontrastują z drapieżnym spektaklem. Nieco później kobiety tańczą już na scenie, systematycznie zmniejszając dystans dzielący ich od mężczyzny. Wreszcie znajdują się blisko niego. Niemal rozbierają go do naga. Jedna z nich przekłuwa mu ucho, co z detalami zostaje ukazane na ekranie...długa lśniąca igła, sącząca się krew... Kobiety pokrywają jego ciało runicznymi symbolami, ubierają mu biustonosz, malują usta, zakładają sukienkę, perukę... Mężczyzna biernie poddaje się brutalnej ingerencji...
Fabrica Mundi opiera się na konwencji działań sztuki akcyjnej typu body art, której główną formę ekspresji stanowi twórczo wykorzystywane, poddawane rozmaitym modulacjom ciało. Nie brak tutaj także elementów właściwych dla video art (instalacja video), teatru gestu czy teatru okrucieństwa. Zastosowana forma każe
usytuować Fabrykę Świata gdzieś w sąsiedztwie szokujących akcji Suki Off. Warstwa znaczeń spektaklu odsyła zarówno do Brutalistów, jak i do ironicznych nawiązań Pokolenia Porno(oparta na programie tv pt. Chcę być piękna, nasycona dzikością i erotyzmem, krytyka cielesnych deformacji właściwych konsumpcjonistycznej rzeczywistości), a także filmów Davida Cronenberga. A gdzieś nad tym wszystkim niewidoczny mecenat zapewne sprawuje nieżyjący już prekursor  performance - Joseph Beuys.  
Prapremiera performance Fabrica Mundi spotkała się z gwałtownymi reakcjami widzów. Jedni uznali widowisko za „dziwaczne i zboczone”, inni za „fascynujące”. ReAnimacji skostniałej nieinstytucjonalnej sztuki starali się dokonać: Maciej Dziaczko, Marta Kadłub, Hanna Ćwiklińska, Monika Rzeźniczek. Czy im się to udało? Pewien rozgłos jaki uzyskał performance sprawił, iż twórcy zapowiadają kolejne jego reemisje.                                                                  
recenzja ukazała się w Miesięczniku Śląskiego Klubu Fantastyki nr 181, 2006

wtorek, 10 sierpnia 2010

     ... W 1938 ROKU ŚWIAT MILCZAŁ...
 70. ROCZNICA "NOCY KRYSZTAŁOWEJ" W GLIWICACH

Zadziwiająco ciepły listopadowy wieczór. Godzina 17.50. W wąskim zaułku ul. Średniej pod płaskorzeźbą w formie zwoju Tory - upamiętniającą przedwojennych gliwickich Żydów i  wspaniałą synagogę znajdującą się dawniej przy sąsiedniej ul. Dolnych Wałów 15 – zgromadził się spory tłum mieszkańców miasta pragnących uczcić 70. rocznicę Nocy kryształowej”. To właśnie w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r. na terenach ówczesnej III rzeszy hitlerowscy oprawcy zdemolowali ponad 7000 sklepów i domów
 
towarowych należących do Żydów, zniszczyli domy mieszkalne. Około 100 osób narodowości izraelskiej poniosło śmierć. Naziści nie oszczędzili miejsc świętych i kultu: zbezcześcili kirkuty, spalili synagogi, niszcząc przy okazji cenne dzieła sztuki. Ulice Berlina, Frankfurtu, Hamburga, Wrocławia czy też Gliwic pokryły się odłamkami szkieł z rozbitych szyb, w których złowieszczo migotały refleksy płonącego ognia.
- Wtedy, w 1938 roku , świat milczał, nie reagował na te wydarzenia; nie wierzył w to, co usłyszał... A kilka lat później ginęły już miliony ludzi... – tak zdarzenia „kryształowej nocy” interpretował przedstawiciel ambasady Izraela         Michał Soberman.
Na ul. Kościelnej na wprost dawnej synagogi ustawiono sporych rozmiarów menorę – symbol judaizmu. Zaułek ul. Średniej odmierzono palącymi się pochodniami, nieznacznie smaganymi podmuchami rzadkiego wiatru. Obchody listopadowej tragedii zgromadziły w prawdziwie ekumenicznym duchu katolików, protestantów, przedstawicieli gminy żydowskiej. Na pełnych zadumy i smutku obliczach ludzi malowała się także nadzieja, iż  podobne akty nienawiści, ksenofobii czy rasizmu ze względu na pochodzenie, status majątkowy czy wyznawaną religię więcej nie będą miały miejsca.
Nieco później przy ul. Kościelnej byliśmy świadkami udanego performensu  w wykonaniu aktorów Teatru Nowej Sztuki, który rozgrywał się... na stole do tenisa stołowego. Był to fragment będący częścią większej całości – spektaklu w reżyserii Dariusza Jezierskiego pt.  Pierwsza Polka (premiera odbyła się niedawno w Ruinach Teatru Miejskiego),  będącego adaptacją sceniczną  najsłynniejszej powieści Horsta Bienka . Dotyczył zdarzenia z życia Żyda Montaga (w tej roli Mateusz Marek)  i Valeski Piontek (utalentowana Natalia Miśkiewicz)  podczas trwania „listopadowej nocy” . Sugestywnie zagrane postaci Montaga  i Valeski - jakby za sprawą niewidzialnej maszyny czasu - przeniosły nas na chwilę w sam środek rzeczywistego dramatu, który rozegrał się w przeszłości... Mogliśmy niemalże poczuć ich przerażenie, zmęczenie i obawy na własnej skórze... Interesującym wydaje się fakt, iż wszystko to opisał Horst Bienek – Niemiec z pochodzenia, który jednakże uważał Żydów za pełnoprawnych członków społeczności gliwickiej.


Następnie zaprezentowano wizualizację  graficzną przybliżającą wygląd dawnej synagogi. Wystawna synagoga , zaprojektowana przez  Salomona Lubowskiego i Louisa Troplowitza,  ukończona w 1861 r., była nie tylko domem modlitwy, ale także miejscem spotkań, interpretacji prawa kanonicznego oraz
noclegownią gości przybyłych do naszego miasta. Monumentalne rozmiary (20 m u podstawy, 20 m wysokości) sprawiały, iż nie mieściła się ona w obiektywach ówczesnych aparatów fotograficznych. Zachowały się jedynie 4  fotografie, prezentujące ją „pod kątem” oraz 2 zdjęcia wnętrza.
Niezwykle interesującym punktem uroczystości była podróż po miejscach, w których mieszkali  znani przedstawiciele gminy żydowskiej. Poznaliśmy losy słynnego farmaceuty, współwynalazcy kremu „Nivea”  i plastrów samoprzylepnych - Oscara  Troplowitza,  odwiedziliśmy winiarnię Troplowitzów  (dawną Restaurację „Pod Arkadami”). Poznaliśmy zamieszkujący niegdyś przy ul. Bankowej ród Kleczewskich – bankierów, przemysłowców, mecenasów sztuki. Dalej idąc dawną Judenstrasse  (ul. Krupnicza)
zobaczyliśmy dawny dom Salomona Lubowskiego. Kolejny przystanek: „NOT’ , gdzie kiedyś mieszkała rodzina Friedlander należąca do elity gospodarczej miasta.
Dawni mieszkańcy pochodzenia żydowskiego wywarli trwały wpływ na społeczność Gliwic i okolic: to przecież oni kładli podwaliny chociażby Huty „Hermina” w Łabędach, Fabryki Papieru, Fabryki Drutu czy Fabryki Rur.
Wędrówka zakończyła się w willi Oscara Caro, gdzie na przybyłych oczekiwał gość specjalny – Eliezer Mizrachi. Artysta – którego zespół jako jeden z nielicznych wykonuje repertuar Żydów sefardyjskich – porwał widzów pieśniami pełnymi mistycznej tęsknoty, wypływającymi z  samego wnętrza duszy.  
Jubileuszowe gliwickie uroczystości "nocy kryształowej" przygotował Wydział Kultury,Sportu i Promocji Miasta.
tekst ukazał się w "Nowinach Gliwickich" z 19 listopada 2008
  Teatr jako modlitwa
 
fot: Paweł Patynowski
Ostatni dzień sierpnia. Dość ciepły wieczór, poprzetykany jednak podmuchami chłodnego wiatru. Tłum ludzi zgromadzony na placu krakowskim nieco się niecierpliwi, czekając na prapremierę spektaklu ulicznego TEATRU A  pt.  Pieśń o św. Franciszku. 21:10 , a przestrzeń sceniczna  ograniczona rzędami krzeseł oraz czterema reflektorami umieszczonymi narożnie nadal pozostaje pusta. Słychać już pierwsze pomruki niezadowolenia, ktoś rzuca  nieco lekceważąco: „gdzie są te gwiazdy?”.
21:14.Widowisko nietypowo rozpoczyna intermedium w duchu karnawału: korowód barwnych postaci, także w maskach zwierząt (kozioł, wół, osioł) roztańczonych w takt muzyki nawiązującej do kompozycji średniowiecznych trubadurów i truwerów. Trwa nieprzerwana uczta, bucha ogień, dionizje w pełni -  typowe elementy ludowego folkloru i tradycji mimicznych.
Następnie poznajemy św. Franciszka, który wyrusza na wyprawę krzyżową przeciw Saracenom i Maurom. Nawiązanie do ówcześnie popularnych Chansons de geste najpełniej  znajduje wyraz w nieźle skomponowanej scenie walki Franciszka z trzema humanoidalnymi, monstrualnymi przeciwnikami (dobra praca szczudlarzy!), jakby wyciętymi ze średniowiecznych bestiariuszy. Błyszczy oręż, lśnią interesująco zaprojektowane kostiumy antagonistów, dudnią odgłosy wojennych zmagań. Nasz bohater wydaje się przytłoczony naporem siły przeciwników, jednak dzielnie stawia im czoło...
 fot: Paweł Patynowski
To dzielne pokonywanie wyzwań jakie stawia świat stanie się wkrótce znakiem firmowym „Biedaczyny z Asyżu”. Po powrocie z wojny oddaje odzienie pierwszemu napotkanemu żebrakowi. Zwraca oblicze ku Bogu i wraz z grupką braci podzielających jego ideały spisuje regułę zakonną. Odnowa Kościoła dokonuje się w spektakularnej scenie wizyty późniejszych „braci mniejszych” w Pałacu Papieskim w Watykanie, w której zastosowano ciekawe rozwiązanie scenograficzne; metalowa konstrukcja zrobiona z rusztowań służąca dotąd jako mieszkalny dom z jadalnią i sypialnią, na oczach widzów zostaje przekształcona w bogaty tron papieski nad którym wznosi się Krzyż z San Damiano, XII -wieczna ikona. 
- To nie przypadek, że w spektaklu wykorzystano akurat ten krzyż. Odgrywał on ważną rolę w życiu św. Franciszka, był  impulsem do tworzenia dzieła odbudowy Kościoła – mówi Michał Łysiak, kreujący postać świętego. Jego Franciszek jest  ludzko niedoskonały, odarty nieco z okrywającego go nimbu wielkości. – Jednym z założeń sztuki było ukazanie świętego w trochę innym świetle niż znamy go np. z Kwiatków  św. Franciszka. Bez fajerwerków, głosu z nieba... Nie jako niedostępny ideał czy kogoś kto rozmawiał z ptakami, ale kogoś bliskiego nam, ludziom współczesnym. Kogoś, kto przecież przez połowę swego życia nie był ikoną  godną naśladowania.
fot: Paweł Patynowski
Istotnie, w Pieśni o św. Franciszku brak „rozmów z braćmi zwierzętami”. Jedyny  fragment wskazujący na franciszkańskie umiłowanie przyrody pochodzi z  puszczonej z offu „Pieśni słonecznej” – pięknego poetyckiego utworu, który święty napisał w ostatnim okresie swego życia, przebywając w kościele San Damiano. Giovanni Bernardone (bo tak brzmi właściwe imię świętego) był wprawdzie także trubadurem, ale - jak dodaje pisarz G.K.Chesterton – „trubadurem nowej i szlachetnej pieśni”...
Natomiast zażyłość jaka łączyła św. Franciszka z św. Klarą (w tej roli Małgorzata Grund) zasygnalizowano jedynie w krótkim i niewinnym epizodzie. Nie brak za to scen mistycznych, i wypadają one niezwykle sugestywnie. Część widzów była nimi bardzo poruszona, tłumiła płacz. – Naszym zamierzeniem było także wywołanie takich właśnie gwałtownych emocji, pobudzenie do myślenia – dodaje Michał. Sceny „wyciszonej modlitwy”, „diabelskiego kuszenia” czy „ascetycznej śmierci ciała” uderzają wizyjną siłą wyrazu, niezwykle udanie zastosowanymi efektami wizualno-węchowymi (podczas „kuszenia” uderza w nozdrza zgniły zapach siarki),  przekonywującą grą aktorów (raz niesamowicie ekspresyjną, kiedy indziej zaś wyciszoną), hipnotyzującą autorską muzyką.    
fot: Paweł Patynowski
W spektaklu nie zabrakło elementów kontrowersyjnych związanych z  ukazaniem nagości (profanum), bardzo wyraźnej w kontekście całej sztuki o tematyce sakralnej. – Generalnie jestem pozytywnie zaskoczony. Podobał mi się pomysł tego przedstawienia, realizacja: scenografia, kostiumy,  muzyka i efekty dźwiękowe, gra aktorska, mimo iż nie jestem fanem przekazów religijnych w teatrze. Jednak cały spektakl był nieco za długi jak na przedstawienie uliczne (ok.60 minut – przyp. TH). No i nagość... tutaj zupełnie nie na miejscu. Jeśli chcieli szokować, to mogli posłużyć się innym środkiem. Nagość wydawała się tandetna – relacjonuje „na gorąco” Paweł Łuszkiewicz, absolwent katowickiej Akademii Ekonomicznej, jeden z licznych odbiorców spektaklu.
Pieśń o św. Franciszku nie korzysta z takiej mnogości technicznych środków oddziaływania właściwych koncepcji teatru totalnego jak poprzednie spektakle uliczne Teatru A (Choćby   Genesis  czy  Apokalipsa) , jednak i tutaj  licznych  intertekstualnych odwołań i tropów kulturowych zliczyć nie sposób. Rys głównego bohatera, cały zestaw toposów wieków średnich, literatura hagiograficzna, odniesienia do fresków Giotta czy cytowane  fragmenty Ewangelii św. Mateusza składają się na interesujące współczesne widowisko zawierające elementy właściwe średniowiecznym miraklom i misteriom oraz teatrowi jarmarcznemu.
fot: Paweł Patynowski
- O zrobienie spektaklu zostaliśmy poproszeni przez franciszkanów z Bytomia, którzy obecnie obchodzą 750-lecie swojej działalności w tym mieście. Reżyser Mariusz Kozubek przez pół roku czytał otrzymaną od nich księgę z tekstami źródłowymi o św. Franciszku (3000 stron – przyp. TH) i z wielu fragmentów skorzystał. Próby odbywały się w Domu Kultury w Bojkowie - aktorka Małgorzata Grund odsłania kulisy powstania Pieśni...  .
Absolutne prapremierowe zderzenie sztuki z publicznością nastąpiło w Sieradzu 28.VIII. Kolejne nastąpi  20.IX o godz. 20.00 na Bytomskim Rynku. Jeżeli ktoś nie miał okazji zobaczyć w Gliwicach losów św. Franciszka – charyzmatyka, mistyka, cudotwórcy, założyciela zakonów, ascety – serdecznie zapraszam do Bytomia.   
  
TEATR A –  PIEŚŃ O ŚW. FRANCISZKU . Spektakl plenerowy, 2008. scenariusz, reżyseria: Mariusz Kozubek. muzyka: Jacek Dzwonowski. kostiumy:Marek Stecko.  scenografia i choreografia: Teatr A. Obsada: Michał Łysiak (Franciszek), Małgorzata Grund, Magdalena Kocur, Grażyna Styś, Piotr Chlipalski, Jacek Dzwonowski, Marcin Dzwonowski, Mariusz Kozubek, Marek Stecko, Leszek Styś
 
tekst pt. Biedaczyna z Asyżu, nieco inaczej (bardziej przejrzyście) przeredagowany przez mój dziennikarski autorytet M.L. ukazał się w "Nowinach Gliwickich" 17 września 2008   
 
Wszystkie fotografie w tekście są autorstwa Pawła Patynowskiego (ze spektaklu który odbył się w Kaliszu z okazji XVI Międzynarodowego Festiwalu Artystycznych Działań Ulicznych "La Strada" 2009)
 
TĘCZA NAD BOJKOWEM

9 października  w sali Młodzieżowego Domu Kultury w Bojkowie  odbyły się II GLIWICKIE SPOTKANIA TĘCZOWE czyli Festiwal Twórczości Osób Niepełnosprawnych. Symbol  tęczy okazał się tutaj znakiem szeroko pojętej  integracji, o którą zadbali organizatorzy: Młodzieżowy Dom Kultury w Gliwicach, Centrum Integracji Niepełnosprawnych w Gliwicach i Warsztaty Terapii Zajęciowej „TĘCZA” działające przy Spółdzielni „Twórczość”. Poziom muzyczno–teatralny festiwalu był bardzo wysoki, a atmosfera wspaniała – pełna przyjaźni, radości tworzenia, pozbawiona rywalizacji i sztucznego blichtru.
- Pomysł stworzenia imprezy w Gliwicach narodził się w WTZ „Tęcza” za sprawą instruktora-terapeuty Wojciecha Kotylaka, od 3 lat prowadzącego naszą grupę teatralną. Jej największym artystycznym sukcesem było II miejsce w 2006 r. na ogólnopolskim festiwalu „Albertiany” organizowanym przez Fundację Anny Dymnej „Mimo wszystko”  i  Fundację im. Brata Alberta. Z nagrodzoną  Balladą cygańską  – barwnym, wystawnym  przedstawieniem, w którym wykorzystaliśmy piękne cygańskie stroje i oryginalną muzykę – występowaliśmy w całym województwie. – genezę Tęczowych Spotkań przybliża Anna Raczkowska, kierownik WTZ „Tęcza”.
Tym razem Gliwiczanie zaprezentowali nieco skromniejsze widowisko pt. Klimaty Morskie , jednakże zasługujące na uwagę za sprawą świetnie wykonanych marynarskich szantów.- Niepełnosprawni wspaniale reagują na sztukę. Wychodzą na scenę bez żadnej tremy, jak zawodowi  aktorzy  – z nieskrywaną dumą dodaje Raczkowska.
Oglądam poszczególne spektakle i nie mogę uwierzyć własnym oczom i uszom. Bezbłędnie zrealizowane, raz pełne poetyckiej symboliki i wyciszonej dramaturgii, to znów skrzące humorem i ekspresyjną siłą wyrazu. Wirujące kolorowe kostiumy, rozbudowane rozwiązania scenograficzne, przemyślane zastosowanie gestu, tańca, śpiewu, ruchu, mimiki twarzy... Myślałem, że dla osób niepełnosprawnych będzie jakaś taryfa ulgowa, obniżona poprzeczka...
- Najbardziej poruszyły mnie 2 przedstawienia:  Zagubieni - zrealizowane przez Ośrodek Matka Boża Uzdrowienie Chorych Ś.D.S  z Knurowa oraz  Boxes – stworzone przez WTZ PSOUU Chorzów. Charakteryzowały się niesamowitym zgraniem poszczególnych zespołów, opowiadały w nieszablonowy sposób o uniwersalnych uczuciach takich jak: miłość, bliskość, samotność, pustka -   mówi Przemysław Stępień, psycholog – pedagog.
W różnorodności siła. Obok spektakli stylizowanych na muzyczne widowiska, nie zabrakło postmodernistycznych pastiszowo-parodystycznych wariacji na temat Romea i Julii czy baśni o Czerwonym Kapturku. Odwołano się także do formuły kabaretu, w czym zasługa WTZ Gorzyce.  Prawdziwym objawieniem festiwalu była mroczna, gotycka, charakteryzująca się grą świateł i cieni, nastrojową muzyką i kostiumami „z epoki”  - 
Transsylwańska Legenda  Ośrodka św. Faustyny Ś.D.S w Tychach. Jakże inna od pozostałych przedstawień, dotykająca tematów życia i śmierci, dobra i zła. - Pomysł realizacji wyszedł od samych uczestników warsztatów. Nasz ośrodek położony jest w pobliżu cmentarza, więc oni praktycznie co dzień oglądają pogrzeby, ta tematyka ich interesuje. My , instruktorzy i terapeuci, baliśmy się trochę takich kontrowersyjnych tematów. Wszystkie przygotowania konsultowane były z psychologiem, rodzicami, dyrekcją. Wyszło dobrze – oznajmia Agnieszka Baron, opiekun grupy tyskiej.
-  Próby mieliśmy w tyskim teatrze, a także w Zawierciu. Były długie i trudne. Podczas prób mieliśmy trochę pomyłek, natomiast dziś ich uniknęliśmy. Kostiumy robione były specjalnie na potrzeby spektaklu – kulisy powstania Transsylwańskiej Legendy odsłania Rafał Szulc, odtwarzający postać pomocnika hrabiego Draculi.
Ponad 6,5 h teatralnej zabawy, 15 zaproszonych zespołów, 200 niepełnosprawnych osób, z których każda otrzymała za występ pamiątkowy dyplom i słodką nagrodę. Instruktorzy, terapeuci, wolontariusze, nauczyciele, media, zaproszeni goście. Smacznego bograczu starczyło dla wszystkich. 
- osoby niepełnosprawne są zdolne, ufne, wrażliwe i dobre. Niepełnosprawność ma wiele imion: począwszy od niepełnosprawności intelektualnej, poprzez pewne dysfunkcje ruchowe kończyn
górnych i dolnych, skończywszy na kategorii zaburzeń psychicznych. Niepełnosprawni są przez nasze społeczeństwo spychani na margines, postrzegani jako osoby chore, które nic nie potrafią. A to nieprawda. Wystarczy przyjść na warsztaty i zobaczyć jakie wspaniałe rzeczy potrafią robić. Albo na dzisiejszy festiwal i docenić ich wrażliwość sceniczną, umiejętność pracy w zespole, kreowania złożonych postaci -  mówi ks. Jan Łojczyk, wicedyrektor „Caritas” Diecezji Gliwickiej, kierownik WTZ w Zabrzu i Gliwicach.
I jakby na potwierdzenie jego słów zjawia się „grupa Kondraciuka”. Uczestnicy WTZ z Gliwic i Czechowic (Paweł Rolka, Tomasz Fronczak, Linda Promińska)  zajmują się stroną medialną imprezy: filmują, robią zdjęcia. Forma filmoterapii stworzona przez Marcina Kondraciuka przy pomocy współczesnych środków technicznych i elektronicznych, interesująco wpisuje się w rehabilitację zajęciową osób niepełnosprawnych.
- Najważniejsze, że mogliśmy się wszyscy spotkać i razem fantastycznie bawić. Liczę, że dzięki takim inicjatywom problemy osób niepełnosprawnych będą bardziej widoczne, zainteresują ludzi, którzy mogą pomóc. Już teraz zapraszam na kolejną imprezę o zasięgu wojewódzkim, która odbędzie się 5.XI. w Centrum Jana Pawła II – przegląd piosenki artystów niepełnosprawnych w ramach „Nieprzetartego szlaku” – zachęca Wojciech Kotylak, pomysłodawca Tęczowych Spotkań.
Na zakończenie dodam, iż przynajmniej jeden gliwicki teatr nieinstytucjonalny mógłby się od niepełnosprawnych artystów wiele nauczyć.
artykuł ukazał się w "Nowinach Gliwickich" , 22 października 2008

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

SH’MA ISRAEL...
 
W sobotę 13 września w Centrum Edukacyjnym im. Jana Pawła II odbył się pierwszy w Polsce DZIEŃ KULTURY IZRAELSKIEJ. Impulsem dla tego ambitnego multidyscyplinarnego przedsięwzięcia był projekt  Narody Świata Przepisują Biblię  oraz 60. rocznica utworzenia niepodległego państwa Izrael. Cele imprezy organizowanej przez Stowarzyszenie Polska – Izrael - przedstawienie bogatego dorobku historycznego, barwnej kultury, długiej tradycji oraz obrzędowości religijnej Żydów - udanie wpisały się w założenia ogłoszonego przez Komisję Europejską Roku Dialogu Międzykulturowego.

Szabat shalom

Inicjatywa EU, która podjęła różnorodne działania na rzecz „porozumienia pomiędzy obywatelami reprezentującymi różne narodowości, wychowanymi w różnych kulturach, wyznającymi różne religie i praktykującymi odmienne obyczaje” scentralizowała się w idei organizacji Dnia Kultury Izraelskiej. Wybrano nieprzypadkowy dzień tygodnia; szabat bowiem  jest dla synów Judy dniem świętym, obchodzonym na pamiątkę kosmogonicznego aktu stworzenia świata przez Boga Jahwe. - Także data 13 września została wybrana starannie, korespondując z  podobnymi imprezami promującymi tematykę żydowską. Dziś we Włodawie odbywa się Festiwal Trzech Kultur; w Warszawie trwa V edycja festiwalu Warszawa Singera – oznajmia Jerzy Hakenberg, dyrektor programu Dnia... Hakenberg jest założycielem organizacji SportPlus, która w ramach dialogu międzykulturowego poprzez sport, rekreację oraz rozmaite warsztaty taneczno-artystyczne stara się kształtować charakter młodzieży, przeciwdziałać przemocy i uzależnieniom oraz budować właściwe relacje osobowe. – Ważna jest współpraca na wielu płaszczyznach, twórcze działanie, bo jeżeli nie nauczymy się razem pracować, wzajemnie się akceptować, lubić i polegać na sobie, zawsze znajdzie się „ten inny” - Żyd, Rom, Rosjanin; osoba uboga, chora, niepełnosprawna - którego odrzucimy.
W porannych warsztatach tańca izraelskiego, które odbyły się w Młodzieżowym Domu Kultury na ul. Barlickiego  – preludium do późniejszych wydarzeń w Centrum Edukacyjnym – wzięły udział osoby różnego pochodzenia, płci, wyznania. Nie zabrakło osób niepełnosprawnych.  Taniec hora  buduje poczucie wspólnoty. A wspólnotowość daje siłę. W dzisiejszym świecie olbrzymi nacisk kładzie się na indywidualizm, czego efektem nierzadko jest samotność. Jesteśmy oddzieleni od siebie murem, który niełatwo zburzyć. A taniec hora spontanicznie zaczyna łączyć -  wyjaśnia Marzena Secomska-Rosenbaum z Fundacji „Cała Polska Czyta Dzieciom”, której program opiera się na nauczaniu wartości zbieżnych z wartościami propagowanymi przez Stowarzyszenie Polska-Izrael oraz SportPlus.   
  
Kadisz

W samo południe odbyło się spotkanie z nowym kinem izraelskim. W niełatwe arkana  problematyki filmów w pasjonujący sposób wprowadziła widzów Joanna Brańska – pracownik naukowy Biblioteki Narodowej, historyk sztuki, prezes Stowarzyszenia Polska-Izrael. Zaprezentowano 4 filmy: pełnometrażowy . Mój ojciec,
kadr z filmu  Mój ojciec, mój Pan
mój Pan Davida Volacha , etiudę Panna młoda  Miri Shapiro oraz dwie animowane formy – NieczystąMensus Hauma. Trzy pierwsze filmy bezpośrednio związane były z okresem święta Rosz ha-Szana               (Nowego Roku żydowskiego) –  przypadającym we wrześniu. Święto, podczas którego odmawia się dodatkowe modlitwy Musaf  i dmie kilkakrotnie w wykonany z rogu baraniego szofar - upamiętnia stworzenie świata i przypomina o sądzie Bożym. Wspomniane filmy – w przeciwieństwie do bardziej znanej europejskiemu kinomanowi tendencji „filmów świeckich”, tworzonych przez artystów związanych ze środowiskami reformowanymi i liberalnymi – dotyczyły życia i obyczajów Izraelitów pochodzących ze środowisk ortodoksyjnych, kierujących się rygorystycznymi halachicznymi zasadami i talmudyczną literą Prawa. Poetycki, nagradzany na filmowych festiwalach, przesycony judaistyczną symboliką  Mój ojciec, mój pan  - będący polemiką z Dekalogiem 1 zafascynowanego Krzysztofem Kieślowskim Davida Volacha  -  powołując się na motyw „spętania Izaaka”, snuł ciche rozważania nt. granic Bożego miłosierdzia i ludzkiej ufności na podobieństwo „ojca wiary” – Abrahama. Zanurzony w modlitwie  rabin jednej z jerozolimskich wspólnot nie zauważa zniknięcia swego syna. Po wyłowieniu ciała chłopca z morza, zanosi pełen bólu kadisz – modlitwę będącą poddaniem się woli Najwyższego... Formalnie różnorodne Panna młoda i Nieczysta dotyczyły zachowania koszerności oraz rytualnego obmycia z nieczystości  w mykwie. Natomiast związany z kulturą jidisz i diasporą Mensus Hauma przywoływał opowieść o słynących z mądrości „Żydach chełmskich”.
Bogatą tradycję szabatu, świąt, datowania kalendarza, różnorodnego zastosowania chleba w kuchni żydowskiej przybliżyła zgromadzonym Tova Ben Zvi – pochodząca z rodziny chasydzkiej popularna artystka śpiewająca pieśni we wszystkich językach żydowskich, była więźniarka łódzkiego getta i obozów w Auschwitz i Bergen-Belsen. W 1999 roku Polska Rada Chrześcijan i Żydów przyznała jej tytuł „Człowieka Pojednania”.
Hawa nagila

Wszystko to było jedynie wstępem do głównej atrakcji wieczoru – koncertu pt. Muzyczny Czulent. Czulent to jednogarnkowa potrawa spożywana w szabat, przygotowana z bardzo różnorodnych składników. Ta muzyczna potrawa spowodowała, że sala widowiskowa Centrum zapełniła się do ostatniego miejsca. Koncert rozpoczęła Tova Ben Zvi , opowiadając pieśniami historię Izraela. Aplauz publiczności wzbudziła popularna, radosna ludowa pieśń żydowska  Hawa nagila ; część widzów zachęcana przez Tovę przyłączyła się do jej wykonania. Następnie Psalmy Dawida do muzyki Przemysława Witkowicza i słów Agnieszki Witkowicz twórczo zinterpretował aktor GTM-u Sebastian Dylnicki. Jednak największym wydarzeniem bloku muzycznego był bez wątpienia występ Violetty Karskiej – Avitland i znanego kompozytora Janusza Kohuta. Duet powstały specjalnie dla potrzeb Dnia... stworzył przejmujące widowisko, oparte na zwiewnym, delikatnym, lekko jazzującym głosie wokalistki oraz pełnych zacięcia i pasji, nastrojowych kompozycjach. Wykonano 8. część oratorium beskidzkiego według dramatu Zofii Kossak ptGość Oczekiwany  ( Oczekiwanie i wizyta Dziada ) , części oratorium oświęcimskiego pt. Droga nadziei  (m.in. Dziękczynna pieśń Miriam , Pieśń pokutna, Pan mocą moją- modlitwa dziękczynna matki ) oraz Viola’s Song – ulubione przez Violettę fragmenty z Pisma Świętego, a także część partytury ze  Skrzypka na dachu . Część muzyczną przeplatała prezentacja tańca przygotowana przez grupę powstałą specjalnie na potrzeby Dnia..., prowadzoną przez Natalię i Miriam Hakenberg z zespołu tańca izraelskiego Snunit .
Bogaty wachlarz atrakcji spajał projekt  Narody Świata Przepisują Biblię , do  uczestnictwa w którym Gliwiczanie chętnie się przyłączyli, ręcznie przepisując fragmenty Ewangelii wg św. Łukasza oraz Księgi Liczb. Każdy kto na specjalnej karcie przepisał biblijny werset, otrzymywał pamiątkowy dyplom. Ponadto można było obejrzeć wystawę  Dzieci świata ilustrują Biblię  czy zakupić interesującą książkę  Gefilte Film  , poświęconą wątkom izraelskim w kinie. Ostatni punkt programu -  Wieczór  przy szabatowych świecach  był ukoronowaniem pasjonującego dnia, który zapowiada IV odsłonę październikowych Cymesów Kultury Żydowskiej w naszym mieście.
tekst pt. Erec Israel... ukazał się w wersji "cut" w "Nowinach Gliwickich" z 1 października 2008