środa, 18 sierpnia 2010

„NIC NIE JEST TYM, CZYM SIĘ WYDAJE”
zapiski nt filmu Mulholland Drive

„Artystyczne dokonania Davida Lyncha” - wstęp  (można pominąć)

Mulholland Drive to kolejny film Davida Lyncha, awangardisty uznawanego przez sporą grupę miłośników kina za twórcę kultowego.
Swoje nietypowe poszukiwania artystyczne rozpoczął w 1977 roku za sprawą pełnometrażowego debiutu – Głowa do wycierania (Eraserhead) . Niezwykle ekspresyjny, czarno-biały obraz, operujący w znacznym stopniu karykaturą, groteską, makabrą, czarnym humorem i bogatą symboliką, podkreślał ogromną siłę wymowy snów, wyrażał typowe dla surrealizmu ukryte treści wewnętrzne, ukazywał rozbicie perspektywy, zdeformowane twarze (kubizm) i hołdował estetyce brzydoty (dadaizm). Pośrednio odsyłając do eksperymentów z drugiej dekady XX-go wieku awangardzistów paryskich (Pies Andaluzyjski Luisa Bunuela i Salwadora Dali, Antrakt Rene Clair’a) i ekspresjonistów niemieckich (dzieła Murnaua, Pabsta, Langa), proponował widzowi coś odmiennego od ówczesnych amerykańskich produkcji. Uważany za źródło późniejszych pomysłów reżysera, stał się wkrótce ozdobą nocnych seansów.
Drugi film Lyncha –  Człowiek Słoń ( The Elephant Man ) – został uznany w 1980 roku za wielkie wydarzenie artystyczne (osiem nominacji do Oscarów). Czarno-białą, poruszającą wiele uniwersalnych problemów historię zdeformowanego człowieka, wiodącego życie cyrkowego eksponatu, krytycy zestawiali z Dziwolągami Toda Browninga.
Cztery lata później artysta ponownie „zaskoczył” widzów: tym razem za sprawą zawiłej i niespójnej fabularnie, słabej ekranizacji Diuny, słynnej powieści science-fiction Franka Herberta.
Blue Velvet z 1986 roku, będący kompilacją wątków filmu grozy, thrillera, dramatu, kryminału, filmu obyczajowego, erotycznego, psychologicznego czy filmu noir, proponował wielointerpretacyjną opowieść rozgrywającą się w – z pozoru – idyllicznej miejscowości. Pełne wizjonerstwa, smutku, tajemnicy i szaleństwa, zaskakujące różnorodnością sekwencje spotkały się z uznaniem krytyki i przyniosły Lynchowi nominację do Oscara za reżyserię.
Kolejny sukces artystyczny nadszedł w 1990 roku wraz z filmem Dzikość serca (Wild at Heart). Obraz,  który zdobył Złotą Palmę w Cannes za najlepszy film roku, uważany jest za programowe dzieło postmodernizmu i apogeum „kina według Davida Lyncha”. Wieloznaczna,
ekscentryczna i prowokacyjna fabuła – w poetyce kina drogi opisująca historię ucieczki młodych kochanków przed przeciwną ich związkowi matką dziewczyny – jednocześnie kiczowata, płytka i groteskowa, znakomicie parodiowała liczne hollywoodzkie produkcje i była udaną transkrypcją wątków z wieloletniej historii kina.
Po podobne postmodernistyczne chwyty Lynch – wespół z pisarzem Markiem Frostem (Sześcioro Mesjaszy, Lista Siedmiorga) - sięgnął w głośnym, kultowym już serialu tv Twin Peaks, splatając elementy pozornie przeciwstawne, żywcem wyjęte z mydlanych oper, horroru, thrillera, dramatu, romansu, filmu obyczajowego, w całość pełną zaskakujących zwrotów akcji, niesamowitych postaci, symbolicznych przedmiotów, istotnych detali, niekonwencjonalnych ujęć kamery i wszechobecnej tajemnicy.
Do miasteczka Twin Peaks Lynch powrócił ponownie w 1992 roku za sprawą pełnometrażowego Twin Peaks: Ogniu krocz za mną (Twin Peaks: Fire Walk With Me). Prequel serialu opowiadający o ostatnich dniach  życia Laury Palmer okazał się filmem wysilonym, niepotrzebnym i pozbawionym twórczej inwencji.                                                     W 1996 roku Lynch przypomniał się kinowej widowni, realizując Zagubioną autostradę (Lost Highway). Film opowiedziany w poetyce koszmarnego snu, w którym osoby zamieniają się twarzami, a zdarzenia nie respektują praw logiki, pełen fabularnych zagadek, wysmakowany wizualnie i dźwiękowo, pozostawiał po sobie olbrzymie uczucie przeżytego transu.    
Całkowite zaskoczenie przyniosła natomiast Prosta historia (The Straight Story) - ujmująca  rozbrajającą prostotą, pięknem i wiarą w drugiego człowieka opowieść o farmerze Alvinie Straight, który odbywa kilkusetmilową podróż ciągnikiem do kosiarki, aby pojednać się z umierającym bratem. Obraz zdobył Nagrodę Pięciu Kontynentów dla najlepszego filmu 1999.

„NIC NIE JEST TYM, CZYM SIĘ WYDAJE”

Mulholland Drive to autostrada rozciągająca się pomiędzy Los Angeles. To także tytuł najnowszego filmu Davida Lyncha, który pozornie wydaje się połączeniem Twin Peaks z Zagubioną autostradą. Wielość równoległych wątków, epizodycznych postaci i filmowych konwencji – poczynając od filmu sensacyjnego i musicalu, a na dramacie obyczajowym, telenoweli i filmie grozy kończąc – odsyła do Miasteczka Twin Peaks. Z drugiej strony film posiada wyraźną dwuczęściową strukturę, klimat sennego zagrożenia, a także motyw zamiany twarzami – osobowościami, co przywołuje Zagubioną autostradę.  
Czyżby reżyser powtarzał własne, znane z poprzednich filmów motywy?
Raczej nie, gdyż są to jedynie chwyty formalne i fabularne charakterystyczne dla stylistyki jego filmów. Sama bowiem opowieść jest historią autonomiczną i wciągającą.
                                                                                 ***
Jedna z początkowych sekwencji przenosi widzów do luksusowego samochodu.
Z tyłu, w miejscu dla pasażera, siedzi ciemnowłosa kobieta (Laura Elena Harring) ; jej twarz oświetlona księżycową poświatą nie wyraża emocji. Nagle samochód zatrzymuje się gwałtownie, a kierowca z siedzącym obok drugim mężczyzną, grożąc pistoletem, każą zdezorientowanej kobiecie wysiąść. W tym momencie w tył limuzyny uderza samochód wiozący rozbawioną grupę młodzieży. Kobieta cudem uchodzi z miejsca wypadku. Będąc w głębokim szoku, znajduje schronienie – pod nieobecność właścicielki – w stylowym kilkupokojowym mieszkaniu.
W tym samym czasie blondynka o imieniu Betty (Naomi Watts) opuszcza pokład samolotu przybyłego do Los Angeles. Zaradna i przebojowa początkująca aktorka jest przepełniona nadzieją, iż uda się jej spełnić „amerykański sen”. Z lotniska udaje się do aktualnie nie zamieszkiwanego apartamentu ciotki, także aktorki.
W mieszkaniu czeka na nią niespodzianka: spotyka zagubioną i przerażoną brunetkę. Kobieta utrzymuje, iż straciła pamięć – jest świadoma jedynie wypadku, który przydarzył się jej na Mulholland Drive. Pomiędzy kobietami zawiązuje się nić przyjaźni. Razem próbują rozwiązać tajemnicę przeszłych zdarzeń i odkryć tożsamość brunetki. W jej torebce znajdują niebieski klucz i pięćdziesiąt tysięcy dolarów...
Tymczasem zorganizowana grupa  mężczyzn zaczyna podążać jej śladem...
W tym momencie pada trop, iż będziemy mieli do czynienia z kryminałem, bądź thrillerem opowiadającym o pościgu gangsterów za kobietą posiadającą pieniądze i jakiś ważny klucz, być może od sejfu. Kino przyzwyczaiło nas również do osób, które w wyniku traumatycznych przeżyć tracą pamięć, a jej powrót jest jednocześnie rozwiązaniem jakiejś zagadki, bądź zdemaskowaniem przestępcy/mordercy. Ten jednak, kto chociaż trochę zna „kino według Lyncha” wie, iż takie tropy okazują się mylne.
                                                    ***
Już pierwsze odsłony filmu – wraz z sensacyjną intrygą – przynoszą kilka scen, które wyraźnie odstają od tak jednolitej interpretacji. Jedna z takich sekwencji ma miejsce w barze i rozgrywa się pomiędzy dwoma mężczyznami. Młodszy opowiada przerażający, bardzo realistyczny sen. Dzieje się on w tym samym
barze, w tej samej scenerii wnętrza, dotyczy obu mężczyzn, którzy – tak jak w chwili obecnej – rozmawiają ze sobą. Następnie udają się na zaplecze, w miejsce które zaniepokoiło jednego z nich, a tam zdarza się coś strasznego. Słuchacz, starszy i bardziej opanowany mężczyzna, chcąc uspokoić znerwicowanego kolegę, proponuje przechadzkę na zaplecze.  Na miejscu – tak jak to było we śnie – młodszy mdleje. Zza rogu wyłania się przeraźliwa, jakby spalona twarz, ani to indiańskiego szamana, ani to demona.
We wspomnianej sekwencji film odsyła nas w stronę filmu grozy, ale jest to także fałszywy ślad. Mulholland Drive – w przeciwieństwie do wcześniejszych dokonań Lyncha – prawie całkowicie rezygnuje z przemocy i makabry. Wprowadza strach typu „co takiego czai się/zdarzyło się za zamkniętymi drzwiami”, bardziej powołując się na baśń o Sinobrodym, niż na któregoś z twórców horrorów.
Przeważnie większość produkcji Lyncha budzi lęk. Budziła go groteskowa Głowa do wycierania, pełne przemocy Blue Velvet, tajemnicze Twin Peaks, czy hipnotyczna Zagubiona autostrada. W najnowszym obrazie – jak i w poprzednich – wywołanie strachu nie jest celem nadrzędnym. Groza jest kolejną z części składowych opowieści, jeszcze jednym składnikiem koktajlu. Niemniej powolne, wyciszone najazdy kamery, gra świateł i cieni, a także nierzeczywisty ton opowiadanej historii powodują, że widz odczuwa lęk. To jednak nie powinno dziwić, zważywszy że sam reżyser w jednym z licznych wywiadów oznajmił: „Lubię wszystko, co niesie tajemnicę i marzenie, konflikt na śmierć i życie. Tajemniczy i mroczny – oto najpiękniejsze słowa świata”.
                                                                         ***
Paradoksalnie – nie gorsze wrażenie zrobiły na mnie akcenty komediowe, dominujące zwłaszcza w pierwszej części filmu. Reżyser znany jest z poczucia humoru, czemu często daje wyraz w swoich dziełach. W Mulholland Drive dowcip jest zazwyczaj prosty i dyskretny, ale niekiedy przeradza się w czarny humor rodem z wcześniejszych fabuł braci Coen (scena, w której płatny morderca nieudolnie zabija mężczyznę posiadającego czarny notes, w którym zapisana jest „historia świata  w liczbach”), czy osławionej gangsterskiej burleski Quentina Tarantino Pulp Fiction. Gest uznania dla Pulp Fiction widoczny jest szczególnie w scenie, w której odwrócony tyłem  „gangster” o potężnej posturze i szerokim karku rozmawia przez telefon.
                                                                               ***
Czy to znaczy, że film Lyncha jest tylko parodystycznym zapożyczeniem, bądź kolejną postmodernistyczną prowokacją? Odpowiedź brzmi: nie.
Pozorny chaos w prowadzeniu akcji, następujące po sobie, często oniryczne ujęcia, które wydają się nic nie znaczyć i nijak się mieć do rozwoju narracji - w rzeczywistości coś jednak opowiadają. Z wielu epizodycznych dziwacznych postaci, z rozmaitości przedmiotów-symboli takich jak: niebieskie pudełko, popielniczka w kształcie fortepianu, czarny notes, pieniądze, niebieski klucz - reżyser tworzy intrygującą, misternie skonstruowaną opowieść, której rozwiązanie stanowi prawdziwą zagadkę intelektualną.
                                                                             ***
We współczesnym kinie króluje „łopatologiczna dosłowność”. Wszystko musi być zrozumiałe, wyjaśnione, połączone związkiem przyczynowo-skutkowym. Przyzwyczajono nas do tego, iż linearnie układające się zdarzenia  nie wymagają robienia użytku z mózgu. My- widzowie, opanowaliśmy umiejętność współodczuwania wraz z bohaterem, ale  zatracamy  zdolność do samodzielnego myślenia i koncentracji. Dobrze, że kino posiada jeszcze w swoim dorobku filmy Tarkowskiego, Bergmana, Allena, Zanussiego, Aronofsky’ego, Jarmuscha czy Tarantino, które odbiera się nie tylko emocjonalnie, ale także intelektualnie (Najlepszym zeszłorocznym przykładem takiego filmu jest genialny animowany Shrek ).
                                                                             ***
Mulholland drive at night  fot.pochodzi z bloga Johna Wisemana
Mulholland Drive to film na pewno frapujący, aczkolwiek niektóre sceny  (np. wypadku samochodowego) uważam za mocno „naciągane”. Początkowo miał mieć formę telewizyjnego serialu, ale projekt upadł po odrzuceniu przez stację ABC pilotowego odcinka. Gdy  zdawało się  że pomysł przepadnie, nagle pojawiło się zielone światło. Projekt doczekał się filmu pełnometrażowego. Trochę żałuję, że nie stał się serialem. Przedstawiając i splatając wiele pobocznych wątków miał szansę dorównać genialnemu Twin Peaks. Tylko zamiast pytania „Kto zabił Laurę Palmer”, postawiłby: „Co tak naprawdę wydarzyło się na Mulholland Drive”.
                                                                            ***
Sprawiedliwie muszę przyznać, iż film posiada mocne wyczucie reżyserii. Jak wspominałem powyżej, składa się jakby z dwóch części, z której każda prezentuje jednorodny styl. Obraz jest wysmakowany plastycznie, posiada – jak to u Lyncha – fantazyjne ozdobniki,  ale potrafi także zbliżyć się do typowego dla utworów
Roberta Altmana realistycznego sposobu odwzorowania rzeczywistości i „szorstkości” reżyserii wczesnych dokonań Martina Scorsese czy Abla Ferrary. Mniej tu artystycznej maniery  twórcy. To nie przypadek, że za  Mulholland Drive artysta zdobył nagrodę reżyserską  na ostatnim festiwalu filmowym w Cannes (ex equo z Joelem Coen – film pt. Człowiek, którego nie było) oraz nominację do tegorocznego Oskara.      
W warstwie scenariusza postrzegam go także jako historię nieszczęśliwej miłości jednej kobiety do drugiej. Miłości, która nie przynosi katharsis, a jedynie nihilistyczny odlot ku krainie niespełnienia i szaleństwa. To również historia młodego hollywoodzkiego reżysera Adama Keshera (Justin Theroux) realizującego nowy film, którego dotychczasowe życie pod wpływem nagłych, niespodziewanych wydarzeń diametralnie się zmienia. Wprowadzone w ostatniej odsłonie filmu Deus ex Machina burzy dotychczasowy porządek narracji;  ukazuje tych samych aktorów, ale w odmiennych filmowych relacjach, w nie przynależnych doń sytuacjach i posiadających całkowicie inne ekranowe imiona.
                                                                               ***
Mój podziw zawsze wzbudzał sposób prowadzenia przez artystę aktorek, chociaż zasugeruję stwierdzenie, iż charakterystyczne wcielenia postaci kobiecych osiągał przeważnie za pomocą eksponowania ciekawych - odpowiednio oświetlonych i sfilmowanych, ale posiadających to „coś” -  twarzy. On po prostu kocha kobiece piękno. Nawet lesbijska scena erotyczna rozegrana pomiędzy bohaterkami jest kameralna i pozbawiona pewnej wulgarności, typowej dla filmów pokroju Henry i June Philipa Kaufmana.
Aktorsko szczególnie dobrze wypada australijka Naomi Watts, filmowa Betty-Diana, która odtwarza w zupełnie inny sposób obie (tę samą?) postaci. Z początku trochę szarżuje, ale wymaga tego scenariusz. Mocne wrażenie robi w jednej z najlepszych scen filmu - kilkunastominutowym przesłuchaniu do roli w „operze mydlanej” – grając przesadnie teatralnie i eksponując ogrom uczuć i emocji. Natomiast Laura Elena Harring czyli brunetka Rita-Camilla wyszła już chyba z serialów pokroju Sunset Beach. Jej gra jest powściągliwa i opiera się w znacznej mierze na zmysłowości i sex-apealu typowej femme fatale. Reszta ekipy aktorskiej także wypełniła swoje zadanie.
                                                                        ***
Film nie byłby tak udany, gdyby nie muzyka Angelo Badalamenti. Kompozytor za pomocą elektroniki syntezatorów współtworzy fantasmagoryczny, „lynchowski” klimat od lat. Duet ten porównywany jest do tego, który kiedyś przewodził w europejskim kinie: Federico Fellini – Nino Rota.
Niezwykle ważne dla jakości obrazu są ascetyczne i wyważone zdjęcia Petera Deminga, twórcy zdjęć m .in. do Zagubionej autostrady.
Film został uznany przez Stowarzyszenie Amerykańskich Krytyków za film roku, ale z czystym sumieniem mogę polecić go tylko fanom Lyncha surrealisty-symbolisty. Reszta widzów może czuć się trochę zdezorientowana i znudzona.   
          
Mulholland Drive.Scenariusz i reżyseria: David Lynch  Zdjęcia:Peter Deming  Muzyka:Angelo  Badalamenti Montaż:Mary Sweeney  Obsada:Laura Elena Harring Naomi Watts Justin Theroux Ann Miller Michael J. Anderson Robert Forster Dan Hedaya i inni.Usa/Francja 2001, 146 min
             tekst ukazał się w art-zinie "Experyment" 1/2003                                                                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz